Kłamstwo ma może krótkie nogi, ale bardzo długie ręce.
Nieustannie zachwyca mnie przenikliwość autora biblijnej opowieści o grzechu pierwszych ludzi, który w krótkim obrazowym przedstawieniu zawarł całe mnóstwo nie tylko treści teologicznych, ale też ciekawych obserwacji dotyczących ludzkiej natury. Ot, taki Adam, który usprawiedliwiając się wskazuje na Ewę jako winną swojego postępku. I w sumie samego Boga, bo to On przecież dał mu ją za towarzyszkę życia. Mechanizm wskazywania na innych wszechobecny także dziś, nie tylko wśród dzieci. Mistrzostwem wydaje mi się też przedstawienie strategii kuszenia, przez które człowiek, przecież przyjaciel Boga, nagle przestał Mu ufać. „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?” Znana i dziś metoda „na pytanie”. Rzucone publicznie „czy to prawda, że zdradza pan żonę” zrodzi wątpliwości, niezależnie od tego, jak gorąco pytany będzie zaprzeczał. Ba, w wielu tym bardziej, im goręcej będzie zaprzeczał. A że metoda w stosunku do Ewy chwyciła widać już w jej odpowiedzi: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”. Drobiazg: o dotykaniu owoców nie było mowy. Ewa jednak już dała się złapać: weszła w diabelski styl niesprawiedliwego narzekania na surowość Boga. Wąż to wykorzystał i zrobił następny krok – majstersztyk manipulacji – posłużył się półprawdą. „Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło.”
Hmmm. Nie umrzecie? No tak zaraz faktycznie nie. Za jakiś czas. Ale po co to precyzować? A że otworzą się ludziom oczy? Owszem, otworzyły się. I pierwsze o czym pewnie pomyśleli, to to, że woleliby, żeby zostały zamknięte. Poznali dobro i zło nie jako coś czysto teoretycznego, ale jako coś, czego boleśnie mieli doświadczyć na własnej skórze. Trochę tak jakby powiedzieć komuś, że stanie się mądrzejszy, gdy wyskoczy z drugiego piętra. Fakt, pewnie przeżyje. I będzie mądrzejszy o to, żeby z tak wysoka nie skakać....
Dlaczego o tym piszę? Ano bo ten sam styl pomieszania półprawd z insynuacjami po to, by tak przysposobioną maczugą walnąć kogoś w łeb, dość często widzę w dzisiejszym świecie. A widząc nie mam wątpliwości co do intencji tych, którzy taką metodę stosują. Ot, głośna w ostatnich dniach kwestia szkół rezydencjalnych w Kanadzie. Tak to swego czasu przedstawiono, że dziś już nawet uważający się za specjalistów nie zauważają, że Kościół, owszem, jest winny, ale że dzieli tą winę nie tylko ze wspólnotami protestanckim, a przede wszystkim ze społeczeństwem i państwem kanadyjskim. Tak to było, że w Kanadzie, USA i Australii na dokładkę, tubylców na siłę starano się „ucywilizować”. Kościół katolicki w tym uczestniczył, owszem, ale jako część społeczeństwa tych krajów. A społeczeństwa nie protestowały. Wręcz przeciwnie.
Podobnie jest z mówieniem o masowych grobach. W ciągu 150 lat, przy poziomie medycyny niczym nie przypominającym dzisiejszej, dzieci umierały znacznie częściej niż dziś. Nie tylko zresztą w Kanadzie. Wystarczy przejść się po cmentarzach. Czy ktoś pokusił się o oszacowanie jaki był procent śmiertelności w tych szkołach w porównaniu z resztą społeczeństwa Kanady? Nie trafiłem, przynajmniej ostatnio, na takie porównanie. Czy mówi się o biedzie, bo państwo nie dawało tym szkołom tyle pieniędzy, ile było trzeba? Rzadko i to tylko po tej stronie opinii publicznej, która jest Kościołowi przychylna. Kto w końcu zauważa, że i metody wychowawcze w tych szkołach bardzo różnią się od dzisiejszych, ale niespecjalnie od tych, które były stosowane w innych szkołach tego czasu, nie tylko w Kanadzie zresztą? Już młodzieńcza lektura „Przygód Tomka Sawyera” powinna wielu coś powiedzieć. Ale widać nie czytali. Albo zapomnieli. Ja ze szkoły polskiej i to już lat siedemdziesiątych pamiętam sytuacje bicia – nie tylko „po łapach” – zmuszania do napisania 300 razy haseł w stylu „zamiast głowy mam kapustę”, zostawiania za karę po lekcjach i parę innych. I sam w trzeciej czy czwartej klasie zostałem zmuszony by klęczeć z rękami nad głową i książką w rękach i miałem się cieszyć, że nie na grochu. Nota bene za coś czego nie zrobiłem... Na pewno zdarzyły się w szkołach rezydencjalnych rzeczy, które nie powinny się wydarzyć, ale czy za wszystko, co tam się działo, a jest nie do pomyślenia w dzisiejszych czasach, można osądzać od czci i wiary tych, którzy stosowali metody powszechnie wtedy w szkołach i nawet domach stosowane? Z pełnym przeświadczeniem, że dobrze służy to wychowaniu młodego pokolenia? Gdyby faktycznie chciano poznać prawdę i sprawiedliwie ja ocenić, takie niuanse by zauważano. Ale wiadomo, nie o to w tym wszystkim chodzi, ale czarny PR wobec "czarnych"...
A jest tego zakłamania więcej w bardzo różnych zresztą sprawach. Kiedyś mówiło się u nas np. o bogactwie księży, potem pojawiła się kwestia lustracji – choć jako żywo żadne inne środowisko w Polsce nie było tak często i głośno w mediach lustrowane – ostatnio o pedofilii, która, gdyby dawać wiarę medialnym doniesieniom, jest wyłącznie kościelną „specjalnością”. Parę dni temu zaś głośno było o nieobyczajnym zachowaniu pewnego księdza. Nie znam dokładniej sprawy, ale mocno mi się wydaje, że do tego rodzaju tanga to trzeba jednak dwojga. Mam uwierzyć, że ów ksiądz ni z gruszki ni pietruszki złożył całkiem sobie nieznanej kobiecie propozycję, którą potem z oburzeniem (słusznym) powieliły wszystkie media? No, chyba że się naćpał....
Wiem, że prawda to coś, co wymyka się nieraz ludzkiemu poznaniu. Tak bywa, nie ma sprawy. Umiem zresztą zawiesić sąd i zwyczajnie powiedzieć „nie wiem”. Jest jednak sprawa, gdy półprawdy podlane sosem insynuacji przedstawia się jako pełną prawdę. I to nie po to, by wywołać sensację – w rodzaju „UFO wylądowało!” – tylko po to, by kogoś potępić. Nie, takie coś niezmiennie budzi moje obrzydzenie. Bo za bardzo przypomina to, co w Edenie z pierwszymi rodzicami zrobił wąż.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).