Łatwo jest krytykować innych. Znacznie trudniej samemu konsekwentnie dorosnąć do swoich ideałów.
Może mi się wydaje? Może, ot, mam depresję i dlatego tak łatwo biorę wszystko do siebie? Może, nie wiem. W każdym razie ciężko westchnąłem, gdy okazało się, że jestem winny śmierci ciężarnej kobiety w Nowym Targu. Nie jestem? No przecież to oczywiste że jestem! Jestem przecież przeciwko przerywaniu ciąży! A ona rzekomo przez brak dostępu do aborcji umarła...
Kogo obchodzi, że ja i mój Kościół owszem, jesteśmy przeciw przerywaniu ciąży, ale nie przeciwko ratowaniu życia ciężarnej kobiecie? Wystarczyłoby trochę poczytać, żeby wiedzieć, że w sytuacji zagrożenia życia kobiety prawo moralne mojego Kościoła dopuszcza podjęcie takich działań, które jak skutek uboczny ratowania życia matce przyniosą śmierć dziecku. Ale po co takie rzeczy wiedzieć? A nawet jeśli się wie, to lepiej udawać, że jest inaczej. I wstawić prześmiewczy mem w necie. Ot taki, na którym lekarz mówi, że nie będzie leczył pacjenta, bo skoro zachorował, to taka wola Boża, a on z wolą Bożą walczył nie będzie...
Moją odpowiedzią powinna być miłość bliźniego. Nawet gdy to nieprzyjaciel. No dobrze: mogę temu, który oskarża mnie o bycie zabójcą powiedzieć, że jest w błędzie? Pewnie tak. Mogę powiedzieć, że nawet ratując swoje życie nie mogę posunąć się do działań niemoralnych? Ot, skorzystać „z usług” handlarzy organami? Powiedzieć tak jak to napisałem, pewnie tak. A gdybym to przedstawił w formie prześmiewczego mema? Wolno mi? Ot sklep z szyldem „Wszystko dla Człowieka”, przed nim zadowoleni klienci, a na zapleczu krojeni nieszczęśnicy, których organy potrzebne są tym, którzy mają pieniądze... I podpisane: „Ratowanie życia według zwolenników postępu”. A fe! Za ostro! Chrześcijaninowi tak nie wypada! Już słyszę te głosy oburzenia moich współbraci i widzę kipiące odsądzaniem mnie od czci i wiary media społecznościowe. O ile oczywiście taki mem ktoś by zauważył, bo przecież do pewnego momentu lepiej z wyższością zatkać nos i udawać, że się nie zauważyło...
A ja na serio pytam: czy to byłoby przeciw miłości bliźniego czy nie? Bo, obawiam się, spokojnej odpowiedzi nikt dziś nie dostrzega. Umiarkowanie traktowane jest raczej jako słabość. Czy z perspektywy miłości bliźniego ważniejsze jest, by ów nie poczuł się dotknięty czy żeby dotarła do niego prawda? Nawet jeśli takim prześmiewczym sposobem sprowadzenia jego poglądu do absurdu poczuje się dotknięty?
Wielu dziś w Kościele mówi, że trzeba dostrzec człowieka. Mając na myśli tych, którzy są już na „kościelnych opłotkach” albo całkiem zeń odeszli. A kto dostrzeże tych, którzy mimo nieraz różnych przykrych doświadczeń, wiernie w Kościele i jego nauce trwają? Kto się za nimi wstawi, gdy i ci, którzy odeszli i „lepsi katolicy” wylewają na nich kubły pomyj?
Tak, wiem kto się za nimi wstawi...
Chcesz rozwinięcia tematu? Zajrzyj na bloga autora.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
13 maja br. grupa osób skrzywdzonych w Kościele skierowała list do Rady Stałej Episkopatu Polski.