Ciekawy problem relacji prawdy i miłości poruszył w dzisiejszym przemówieniu przed modlitwą Anioł Pański Benedykt XVI.
„Prawdziwy prorok nie słucha innych, ale jedynie posłuszny jest Bogu i służy prawdzie, gotów zapłacić za to osobiście” – mówił papież nawiązując do przypominanej w dzisiejszej Ewangelii sceny z nazaretańskiej synagogi. „To prawda, że Jezus jest prorokiem miłości, lecz także miłość ma swoją prawdę” – dodał. I zwrócił uwagę, że „miłość i prawda są wręcz dwoma imionami tej samej rzeczywistości, dwoma imionami Boga”. A potem przypomniał jaka powinna być miłość odwołując się do czytanego dziś w kościołach hymnu o miłości św. Pawła. (całość papieskiego przemówienia czytaj TUTAJ).
Próbuję tę teorię łączenia ze sobą prawdy i miłości przełożyć na konkret naszej polsko-kościelnej rzeczywistości. Dostrzegam tendencję, by akcentować znaczenie miłości przy jednoczesnym uciekaniu przed prawdą. Nie mówić o grzechu, każde zło wytłumaczyć. W portalu chyba najczęściej spotykamy się z tym w serwisie zapytaj.wiara.pl, gdzie czasem można przeczytać o rzekomym rygoryzmie udzielanych tam odpowiedzi. Oczywiście to nie sami czytelnicy na taki pomysł wpadają, ale powtarzają opinie niektórych światłych kapłanów, którzy za nic mają to, co napisano w podręcznikach teologii moralnej. To droga donikąd. Bo uspokajając sumienie nie pobudza się do szukania dobra. .
Z drugiej strony widzę tendencję, by prawdy używać jak młotka. Przywalić jak najmocniej, a jeśli uderzony jeszcze dycha, to poprawić. Posługujący się tą metodą twierdzą oczywiście, że to wszystko w imię miłości. Bo przecież nie można zła nie nazywać złem. Tylko jakoś zapominają, że miłość oprócz tego, że jest wierna prawdzie, powinna jeszcze być cierpliwa i łaskawa; nie powinna szukać poklasku (za mocne przyłożenie), nie powinna unosić się gniewem ani pamiętać złego (zwłaszcza do trzeciego pokolenia) i parę innych, a powinna wszystko znosić, wszystkiemu wierzyć i we wszystkim pokładać nadzieję.
Jak się w tym nie pogubić i nie przesadzić w jedną czy drugą stronę? Papież to też powiedział. „Wierzyć w Boga to znaczy porzucić swoje uprzedzenia i zaakceptować konkretne oblicze, w którym On się objawił: człowieka, Jezusa z Nazaretu. W ten sposób można również Go rozpoznać i służyć Mu w innych”. Czyli chodzi nie o pójście za abstrakcyjną prawdą czy abstrakcyjną miłością, ale o naśladowanie Jezusa.
Oczywiście jest w Ewangeliach wiele historii mogących usprawiedliwiać różne postawy. Jedni będą przywoływać scenę z jawnogrzesznica, inni wypędzenie przekupniów ze świątyni. Wydaje mi się jednak, że warto zauważyć pewną ewangeliczną prawidłowość. Jezus wiele serca okazywał pogubionym, grzesznikom, a sprzeczał się głównie z tymi, którzy twierdzili, że niczego w swoim życiu zmieniać nie muszą. My chyba nie powinniśmy robić odwrotnie...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.