Przeglądam fotografie. Wschód słońca na Gorcu i jego zachód z perspektywy Krzewentu. Parabola życia człowieka.
Korzystam z pogodnych, ciepłych wieczorów. Wieża na Krzewencie. Promienie zachodzącego słońca kąpią się w wodach Jeziora Rakutowskiego, a kolonia żurawi daje koncert, od czasu do czasu zagłuszany przejeżdżającym gdzieś daleko quadem. W pobliżu ornitolodzy zapisują obserwacje dnia. Zaglądam do podsumowania ich i ptasiej na bagnach aktywności:
O, bociek – słyszę od towarzyszącego mi księdza. Zdziwiony penetruję wzrokiem okolicę. Zdziwiony, gdyż bociany od kilku dni w drodze do Afryki. Po chwili żerujący kilkaset metrów od nas ptak, rozpościerając skrzydła i wydając z siebie charakterystyczny klangor, sam postanowił się przedstawić. Oczywiście spóźniony żuraw.
W kierunku przeciwnym do zachodzącego słońca ostoja świętej pamięci Jana Nowickiego. Zapewne niewielu ma świadomość, że kojarzony z pobliskim Kowalem artysta kilkadziesiąt ostatnich lat życia spędził w domu, wybudowanym na brzegu Jeziora Krzewenckiego. Zaglądam do drugiej części wydanych niedawno zapisków. „Szczęśliwy bałagan”. List do Marka Kondrata. Pisany pod koniec sierpnia:
„Siedzieliśmy na tarasie. Patrzyłem na gościa wsłuchany w druzgocącą diagnozę, którą dopiero co poznał. Jego głos pozbawiony histerii. Obserwując zmrużenie oczu z iskierkami autoironii poczułem, że los ofiarował mi spotkanie z prawdziwym mężczyzną, co umie zdobyć się na postawienie znaku równości pomiędzy życiem i śmiercią. W tym chłodzie skradającym się od strony jeziora, w zapadającym zmierzchu, z sernikiem leżącym na jego talerzyku zrozumiałem, że spadł mi właśnie z nieba wzór do naśladowania”.
Znak równości pomiędzy życiem i śmiercią… Wieczorem, w domu, przeglądam fotografie. Wschód słońca obserwowany na Gorcu. Sprzed roku. Druga sprzed kilku dni. Zachód słońca z perspektywy Krzewentu. Parabola życia człowieka. Powiało smutkiem? Pesymizmem? Broń Boże!
Wróćmy na wieżę. Stojąc nucę modlitwę Świętego Augustyna. „Jezu Chryste, światłości wewnętrzna, nie pozwól, by ciemność przemówiła do mnie”. I myślę o Słońcu nie znającym zachodu. Mówili mi starzy mieszkańcy Krzewentu o iskierce nadziei, jaka zapaliła się w ich sercu, gdy w ciemną noc pandemii usłyszeli Orędzie paschalne i dochodzący zza okna dźwięk dzwonów, ogłaszających zwycięstwo życia nad śmiercią.
Jakby tego było mało, schodząc z wieży natknąłem się na dwójkę zakochanych. W promieniach zachodzącego słońca, wsłuchani w ptasi koncert, przeżywali urodziny i zaręczyny. Pizza, usłana płatkami róż platforma, ich nieziemski uśmiech na twarzy, słowa wypowiadane spojrzeniami – znak miłości trwalszej niż wpisany między wschody i zachody słońca dzień.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Piotr Sikora o odzyskaniu tożsamości, którą Kościół przez wieki stracił.