W pewnym wieku traci się siłę do walki z wiatrakami, a jedynym, nad czym warto się skupić, jest troska o oliwę w lampie. Bo, wiadomo, czas jest krótki.
Od kilku dni po polach snują się mgły. Zgniły wyż ugrzązł nad Polską. Pogoda – jak mawialiśmy w zaprzeszłych, licealnych czasach – barowa. Mózg pracuje na zwolnionych obrotach, broniąc się przed jakimkolwiek wysiłkiem. Atawizm?
Kiedyś, w czasach przedindustrialnych, listopad na wsi oznaczał zawieszenie prac. Poranny udój, zadawanie paszy, reszta czasu w domu. Kobiety gromadziły się w kuchniach drąc pierze, wspominając i śpiewając. Życie toczyło się w zwolnionym tempie. Niemalże zamierało, gdy spadły obfite śniegi. Wówczas przebijano drogę do studni, obory i – czasem – do najbliższego sąsiada. Mężczyźni stawali się bardziej aktywni w styczniu, gdy zaczynało się pozyskiwanie drewna. Tylko ścięte w czasie dużych mrozów służyło za budulec. Robiono z niego więźbę dachową, futryny, ościeżnice, w nadziei, że będą trwałe na dziesiątki, jeśli nie setki lat.
Rewolucja przemysłowa naturalny rytm zaburzyła. Na wsi nikt już nie hoduje i uprawia, ale produkuje. Drewno pozyskuje się cały rok. W mieście, przełamując naturalne rozleniwienie jesienno-zimowe, trudzimy się nad zwiększeniem PKB. Wspierając się poranną kawą i suplementami diety próbujemy utrzymać wiosenno-letnią aktywność. Im bardziej, tym częściej i głośniej mówimy o powrocie do życia zgodnego z naturą.
Jesteśmy trochę jak ekolodzy. W sklepie domagający się papierowych opakowań, w lesie sprzeciwiający się jego wycince. Chociaż ostatnie nie jest poprawne. Jak zauważyła w jednym z mediów społecznościowych rzecznik prasowa Lasów Państwowych, wycinka jest wówczas, gdy na mocy ustawy grunty leśne przeznaczane są na inne cele, na przykład drogi. Normalnie drewno jest pozyskiwane. To znaczy stary, dojrzały las, zostaje zastąpiony nowym. Obszary pozyskiwania z reguły nie przekraczają jednego hektara. W jednym z takich młodników niedawno bym się zagubił. Mimo iż blisko domu. Gdy sprowadziłem się do Skrzynek na jednym z okolicznych wzgórz były świeże nasadzenia. Dziś to prawdziwy gąszcz, czekający na pierwszą trzebież. Mimo pierwszych chłodów ciągle kryjący w sobie kanie i podgrzybki. Obok, w starym lesie, wysypały się gąski.
Snują się zatem myśli o świecie i Kościele jak mgły jesienne. Widnokrąg zawężony. Z apatii nie jest w stanie wyrwać ani wizja zbliżającego się Jubileuszu, ani dyskusje o zakończonym niedawno Synodzie. Ostatni, co było do przewidzenia, nie wzbudza zainteresowania. Jeśli, to w małych kręgach. Być może powtarzane przez wielu: „nie wiadomo o co chodzi” owocuje wzruszeniem ramion. Aktywne są dwie nisze. Jedna mówi o szansie, druga o końcu Kościoła, zapewniając, że zapobiec klęsce może tylko potępienie ostatniego Soboru i ekskomunikowanie wszystkich ruchów odnowy. Uratować nas może tylko łacina i stara Msza. Omijam te dyskusje szerokim łukiem. W pewnym wieku traci się siłę do walki z wiatrakami, a jedynym, nad czym warto się skupić, jest troska o oliwę w lampie. Bo, wiadomo, czas jest krótki. Coraz krótszy.
Jesień. „Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt; osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni” (Ps 90,10). Ziarno zasiane we wrześniu, drzewa na polach, czekają na wiosenne przebudzenie. Człowiek na spotkanie twarzą w twarz. Szeleszczące pod butami liście nie są, paradoksalnie, znakiem przemijania. Są jak starożytne ikony Zmartwychwstania, na których Chrystus nie unosi się ku górze, ale zstępuje do Otchłani, by wyprowadzić z niej Adama. Stąd ich złocistość – barwa objawiająca Boga. Dlatego nie napawają smutkiem, raczej podtrzymują nadzieję. Jak w wierszu Leopolda Staffa: „Jesień ma złotą pogodą się głosi / o pełnym ciszy, łagodnym wieczorze / i rozczulone serce moje głosi / okrzyk zachwytu: Bóg Ci zapłać, Boże! / Duszą spokojną wstecz się nie oglądam / za przeszłym dobrem, które już nie wróci / i w swej radości niczego nie żądam / tylko dziwuję się, że radość smuci”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).