Tak lub nie, ale...

Dla mnie odpowiedź jest oczywista: jestem tu, żeby dawać świadectwo. Gdyby mnie i innych nie było, to nie byłoby tych trzech ochrzczonych, a Kościół by zanikł. W Japonii sama obecność ma sens - mówi ks. Wacław Nosal, salezjanin, który od 19 lat pracuje na misjach.

Reklama

Chrześcijanie stanowią tylko 1 procent mieszkańców Japonii…

– Z tego katolicy to 0,5 procent. Chciałoby się dotrzeć do jak największej liczby ludzi, a w ciągu roku są dwa, trzy chrzty dorosłych, czasem tylko jeden. Kościół nie rozwija się, to ciągle jest tylko przetrwanie. Wtedy pojawia się pytanie o motywację. Dla mnie odpowiedź jest oczywista: jestem tu, żeby dawać świadectwo. Gdyby mnie i innych nie było, to nie byłoby tych trzech ochrzczonych, a Kościół by zanikł. W Japonii sama obecność ma sens. Na 120 salezjanów, którzy pracują w tym kraju, połowa to Japończycy, ale jestem przekonany, że gdyby zabrakło misjonarzy, to skończyłyby się też miejscowe powołania. Ponieważ nawet ksiądz, jako jedyny ochrzczony w rodzinie, nie nawraca swoich bliskich. W nawróconych Japończykach nie widzę gorliwości, żeby nawracać innych Japończyków. To jest dramat, takie bardzo nikłe owoce.

To skąd brać zapał?

– Sama obecność i świadectwo po dłuższym czasie wywierają jednak wrażenie. W Tokio jeden mężczyzna, buddysta, przez kilkanaście lat przychodził do kościoła ze swoją żoną, która była chrześcijanką. Aż pewnego dnia poprosił mnie o naukę, a potem o chrzest. Jego żona powiedziała, że pod wpływem tego, co usłyszał na moich kazaniach, czyli świadectwa. Innym razem w czasie odwiedzin rodziny, gdzie też tylko żona była chrześcijanką, opowiadałem o tym, dlaczego chcę świadczyć o Chrystusie. Jej mąż nie mógł uwierzyć: opuściłeś rodzinę, swoją ojczyznę po to, żeby to robić? A po naszej rozmowie zaczął zastanawiać się nad tym, że jednak coś w tym musi być. I w końcu przyjął chrzest. Takie sytuacje są dla mnie siłą, motorem do pracy.

Misje na drugim końcu świata i rzadkie urlopy w kraju pozwalają wyraźniej widzieć zmiany w naszym Kościele?

– W internecie na bieżąco śledzimy to, co dzieje się w kraju i w miarę często przyjeżdżamy. Ks. Michał Moskwa, który dziś ma 96 lat, do Japonii przyjechał w 1937 roku, a po raz pierwszy odwiedził Polskę dopiero po śmierci Stalina. Teraz jest zupełnie inaczej. Kiedy przyjeżdżam do Polski, to, niestety, zauważam coraz mniej ludzi w kościele, i to martwi. Jeszcze gorsza sytuacja jest w Anglii i Irlandii, gdzie byłem ostatnio, zupełnie brakuje dzieci i młodzieży, same starsze osoby. I to jest wyzwanie dla Kościoła w Europie.

Kilka słów o misjonarzu

Pochodzi z Zabrza. Po studiach górniczych wstąpił do zgromadzenia salezjanów. Rok po święceniach, w 1992 roku wyjechał na misje do Japonii. W Tokio pracował jako wychowawca kleryków w seminarium salezjańskim i jako wikary w parafii Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Następnie został proboszczem dwóch parafii – św. Jana Bosko i św. Dominika Savio w Nakatsu, na wyspie Kiusiu. Od tego roku będzie proboszczem w Suzuka, w diecezji Kioto.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama