Dla mnie odpowiedź jest oczywista: jestem tu, żeby dawać świadectwo. Gdyby mnie i innych nie było, to nie byłoby tych trzech ochrzczonych, a Kościół by zanikł. W Japonii sama obecność ma sens - mówi ks. Wacław Nosal, salezjanin, który od 19 lat pracuje na misjach.
Język daje możliwość komunikowania się, ale nie zawsze zrozumienia.
– Z tym ciągle jest problem. Japończyk nigdy nie mówi „tak–nie”, „czarne–białe”, często kończy zdanie słowem „ale”. Taki językowy unik, który pozostawia furtkę. Wtedy nie wiem, czy zgadza się na coś, czy nie. Japończycy są ludźmi zamkniętymi. Żeby pozyskać ich przyjaźń i zaufanie, potrzeba miesięcy, a czasem lat. Nie mówią tego, co myślą, i nie jest to kłamstwem czy hipokryzją, ale wynika z mentalności. Ktoś myśli „nie”, a mówi „tak”, żeby nie urazić drugiego. Po pewnym czasie zacząłem wyczuwać, co może myśleć rozmówca, ale w relacjach duszpasterskich bardzo trudno formować sumienia na zasadzie ewangelicznego „tak–tak”, „nie–nie”. W języku japońskim są dwa ważne wyrażenia. „Tate mae” – w dosłownym tłumaczeniu „stawiać coś przed sobą” – określa, że to, co mówimy, nie musi być prawdą. I „honne” – co oznacza „prawdziwe”, i wtedy mówi się to, co myśli. Dla Japończyka jest zupełnie naturalne, że czasem coś, co mnie wydaje się już ostatecznie ustalone, było tylko „tate mae”. Akceptuję to, bo przecież nie zmienię ich mentalności, więc staram się jakoś dotrzeć do tego „honne”.
A co Ksiądz najbardziej ceni w Japończykach?
– Życzliwość. Nie odczuwam z ich strony wrogości, złości czy niechęci, nawet jeśli to jest trochę „tate mae”. Japończycy generalnie nie wywyższają się, nie dają poznać, że są w czymś lepsi. Zresztą w ich mentalności leży takie stawianie siebie na drugim miejscu, co często wynika z lęku przed porażką. W japońskich firmach nie ma indywidualizmu. Pracuję nie po to, żebym ja się wybił, ale moja firma.
Jak wygląda duszpasterstwo w kraju, gdzie chrześcijanie są bardzo nieliczną mniejszością, a tradycyjnie dominują inne religie?
– Podziwiam, że potrafią wytrwać w wierze, pomimo presji środowiska. Bardzo mało jest rodzin, w których wszyscy są katolikami. Zdecydowana większość Japończyków to jednocześnie buddyści i szintoiści, w zależności od potrzeby chwili. Dzieje się tak, gdyż nie widzą problemu w tym, żeby, niezależnie od wyznania, uczestniczyć w obrzędach innych religii. Do kapłanów szintoistycznych idą, kiedy biorą ślub lub urodzi się dziecko, do buddyjskich – kiedy ktoś umrze. Także ochrzczeni katolicy uczestniczą w buddyjskich festiwalach organizowanych w ich miastach czy dzielnicach. Czasem ulegają presji i przestają chodzić do kościoła. W Nakatsu, gdzie byłem proboszczem, około 30 proc. ochrzczonych chodzi do kościoła. Na niedzielnych Mszach św. w obu moich parafiach w sumie było około 100 osób. Przy takiej liczbie parafian każdego znam osobiście. Wiem, gdzie pracuje, jakie ma problemy. To jest takie rodzinne duszpasterstwo. Zawsze po niedzielnej Mszy ludzie zostają na herbatę, rozmawiamy, omawiamy istotne sprawy. Ważnym wydarzeniem, w pewnym sensie ewangelizacyjnym, są pogrzeby. Wtedy mam kontakt z całą rodziną, przychodzą buddyści, szintoiści, również mnisi buddyjscy. I do nich mówię kazanie o życiu wiecznym, o zbawieniu, tłumaczę wszystkie obrzędy. To okazja, żeby powiedzieć o podstawowych prawdach chrześcijańskich.
W czym znajdujecie płaszczyznę porozumienia z buddystami i szintoistami?
– Tą płaszczyzną jest dobro. Bycie dobrym człowiekiem, bycie dobrym dla innych. W diecezji Oita byłem odpowiedzialny za dialog z religiami niechrześcijańskimi. Stworzyliśmy w Nakatsu grupę przedstawicieli różnych religii – byli buddyści różnych odłamów, szintoiści, pastor protestancki i ja. Zaprosiłem ich na beatyfikację 187 męczenników w Nagasaki i razem uczestniczyliśmy w tej uroczystości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Symbole ŚDM – krzyż i ikona Matki Bożej Salus Populi Romani – zostały przekazane młodzieży z Korei.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.