Z dwóch powodów: braku doświadczenia żywej wiary w rodzinie oraz moralnej słabości i niezdanego egzaminu wizerunkowego instytucji Kościoła.
Pamiętam, jak już po Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie przyjechał do mnie ks. Jan Balik, odpowiedzialny za duszpasterstwo młodzieży w Pradze. Wtedy jeszcze Czesi myśleli, że może i u nich będą ŚDM. Zobaczył wtedy dużą grupę młodzieży, która szła do sali katechetycznej, i zapytał, co to za zgromadzenie. Mówię, że to przygotowanie do bierzmowania, a on na to: u nas, w Pradze przygotowujemy tylko pojedyncze chętne osoby. Nie jest do dla mnie ideał, nie chciałbym, żeby do tego doszło w Polsce, ale jednak powinniśmy zapraszać do przygotowań nie całe klasy, lecz indywidualnie – tych, którzy chcą. A nie rocznikami, które w danym roku po prostu “idą” do bierzmowania. Nie, rozpocznij przygotowania wtedy, kiedy masz przekonanie, że to ci pomoże w rozwoju wiary, i jeśli rzeczywiście uważasz, że jesteś na właściwym etapie życia. Wtedy dopiero powinniśmy zapraszać kogoś takiego do grupy formacyjnej, która ma swojego animatora i odpowiednie materiały i przez 2-3 lata towarzyszyć mu w drodze przygotowań do sakramentu. A potem duszpasterze powinni ocenić, czy taki ktoś jest już gotowy.
KAI: Bo nie ma religii bez wolności.
– Nie ma religii bez wolności i nie może być Kościoła i wiary na przymus. Przestrzegam wszystkich księży, którzy na niewierzących młodych przygotowujących się do bierzmowania nakładają ciężary nie do uniesienia. Mnożą ilość różańców, nabożeństw, rorat, dróg krzyżowych. Później ci młodzi mówią: zostaliśmy tak przez dwa lata przeczołgani, że marzymy tylko o jednym – żeby po bierzmowaniu pożegnać się z Kościołem. A więc, to co my robimy, nie przynosi tego, do czego zostaliśmy powołani: nie budzi w sercu tych ludzi żywej relacji z Jezusem.
Gdyby wszystkie roczniki wybierzmowane w ciągu ostatnich 10 lat pojawiły się w kościołach, to byśmy się w nich nie mieścili. Biskup jadąc na bierzmowanie przyjmuje kwiatki i deklaracje tych młodych, że będą dbać o wiarę. Tymczasem ja już wiem, że w następną niedzielę większości z nich już w kościele nie będzie.
Musimy odejść od biurokratycznego, kancelaryjnego sposobu przygotowań do tego sakramentu, który, dodajmy, ma miejsce w ważnym etapie życia. Młodzi są wtedy często pogubieni i być może właśnie wtedy najbardziej potrzebują światła Ewangelii, które nadałoby im jakiś kierunek inny niż tylko doczesność i świat wirtualny, który tak ich pochłania. Tymczasem my często gasimy w nich te wyższe pragnienia.
KAI: Bo zabrakło refleksji nad tym, czy fasada pięknych liczb nie skrywa niekiedy duchowej pustki…
– No właśnie, te liczby nas niosły, budując “ankietową” wartość naszego Kościoła. Rozumiem czasami argumenty proboszczów czy wikariuszy, którzy pracują z młodzieżą i mówią tak: jeśli on czy ona parę razy przyjdzie do kościoła, nawet tylko z powodu indeksu, to może wtedy coś usłyszy, coś w nim duchowo zadziała, że łaska Boża się do niego “przebije”.
KAI: Wydaje mi się, że to jest także częsty argument księży czy biskupów, gdy są pytani o bilans religii w szkole. Mówią wtedy: gdyby nie te lekcje, nie mielibyśmy szansy dotrzeć do takiej liczby młodych ludzi.
– Ostatnio podczas wizytacji parafii rozmawiałem z jednym z młodych księży uczących w liceum. Powiedział mi, że na lekcjach religii ma bardzo dobry kontakt z młodzieżą, są żywe dyskusje, bo jest otwarty na ich pytania. Ale kiedy zaprasza ich, by przyszli do kościoła, to 90 procent od razu mówi, że nie są zainteresowani.
Mimo wszystko ta sytuacja ciągle jeszcze pozwala mi wierzyć w szanse, jakie w świecie młodych może mieć otwarty katecheta. Nawet jeśli ci ludzie nie są już zainteresowani Kościołem, a żywe dyskusje w szkole nie “przekładają” się, niestety, na wiarę i praktyki wiary, to jednak widzą księdza pełnego ideałów, otwartego na ich życie.
KAI: Bardziej interesuje ich zapewne to, co ksiądz ma do powiedzenia w odniesieniu do głośnych spraw dotyczących Kościoła.
– To też, i wielu dobrych katechetów nie zamiata tych tematów pod dywan. Ale młodzież ceni katechetę przede wszystkim za to, że dopuszcza dialog na lekcji, że jest otwarty na ich sprawy. I takie świadectwo uważam za coś pozytywnego. Natomiast mam też bardzo dużo sygnałów negatywnych, że młodzież wręcz rezygnuje z lekcji religii ze względu na osobę katechety, i nie ma tu znaczenia, czy jest to duchowny czy świecki. Ci, którzy się wypisują mówią, że katecheta traktuje ich “z góry”, dyktuje kwestie do zanotowania, a w ogóle nie jest zainteresowany ich problemami i ich światem.
KAI: Proces systematycznego odchodzenia młodych z lekcji religii wciąż trwa. Dlaczego tak się dzieje?
– Jeśli lekcja religii ma być dla wierzących, to będą odchodzić bo tę wiarę stracili. To pierwszy motyw, skorelowany zresztą z wynikami badań, o których mówiliśmy. Drugi czynnik to postrzeganie obecności katechetów w szkole, zwłaszcza osób duchownych, jako przedstawicieli instytucji Kościoła, do którego młodzi mają wiele zastrzeżeń, więc nie chcą iść z nim razem. Trzeci czynnik to przykład konkretnego katechety, który nie znajduje wspólnego języka z uczniem i wtedy, na znak protestu, taka osoba rezygnuje z religii. Bywa tak, że np. w szkole jest czterech katechetów, ale wypisują się od tego jednego, zaś u trzech pozostałych frekwencja pozostaje bez zmian. Osobista charyzma lub jej brak ma więc znaczenie.
Ponadto w wielu wypadkach, zwłaszcza na prowincji, bardzo często deklarowanym powodem rezygnacji z tych zajęć jest dojeżdżanie do szkoły. Młodzi spędzają dużo czasu w pociągach czy autobusach i jeśli religia jest na pierwszej lub ostatniej lekcji, to rezygnują z niej, po prostu z powodów praktycznych. W diecezji siedleckiej są to wcale nierzadkie przypadki. Młodzi mówią, że muszą pomóc w gospodarstwie, w wieczornym obrządku itd.
Musimy pamiętać, że zjawisko rezygnacji z lekcji religii dotyczy głównie środowisk wielkomiejskich. Wedle naszych badań przeprowadzonych w ubiegłym roku, w szkołach podstawowych w diecezji siedleckiej z tych zajęć korzysta 98 proc. uczniów, a w szkołach średnich – 88 procent. Myślę, że są to wyniki typowe dla całej ściany wschodniej.
KAI: A może sposobem na dotarcie z przekazem religijnym – zwłaszcza dla zainteresowanych pogłębieniem życia duchowego – byłby powrót do katechezy prowadzonej przy parafii?
– Dwa lata temu watykańska Rada ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji wydała nowe dyrektorium o katechizacji, które nakłada na odpowiedzialnych za katechezę w poszczególnych krajach doprowadzenie do komplementarności pomiędzy religią w szkole a katechezą przyparafialną. Dostrzeżono więc konieczność tego kierunku, przejścia z dotychczasowego modelu na nowy.
KAI: Jako szef Rady KEP ds. Duszpasterstwa Młodzieży zamierza Ksiądz Biskup wprowadzić to rozwiązanie w Polsce?
– To są kompetencje Komisji ds. Wychowania Katolickiego i całego gremium Konferencji Episkopatu, ale myślę, że tego procesu nie da się zatrzymać. Sama religia w szkole nie wystarczy. Potrzeba dziś solidnego namysłu i nad uaktualnianiem programu religii w szkole, i nad komplementarnym jej uzupełnieniem poprzez katechezę w parafiach.
Ostatnio wyszła także nowa instrukcja o posłudze katechisty parafialnego. Watykan będzie zmierzał do tego, byśmy w polskich diecezjach i parafiach ustanawiali taką posługę. To jest trend, którego nie zatrzymamy, i myślę, że w ciągu 2-3 lat katecheza przyparafialna będzie coraz mocniejsza.
KAI: Ale jak taki optymalny model można sobie wyobrazić? Czy tak, że system szkolnych lekcji religii jest uzupełniony o godzinę katechezy przy parafii?
– Do szkoły, zwłaszcza w miastach, chodzą uczniowie z różnych parafii, więc na pewno nie da się “przejść” na katechezę całymi klasami tworząc system “godzina w szkole, godzina w parafii”. Nie wiem też, czy w szkole pozostaną dwie godziny religii czy też – jak jest już w niektórych diecezjach – tylko jedna.
Pewne jest, że jako Kościół mamy przed sobą poważne wyzwanie, żeby przygotować się i lokalowo, i personalnie do katechezy przyparafialnej. Lokalowo, bo potrzeba dużo pomieszczeń, zwłaszcza przy parafiach miejskich. A personalnie dlatego, że, jak podejrzewam, wielu katechetów nie zechce pracować za darmo. Posługa katechisty jest, de facto, posługą społeczną, posługą świadka.
KAI: Pytanie tylko, ilu znajdzie się takich społeczników i świadków…
– No właśnie. Dlatego zanim przeniesiemy dzieci i młodzież do parafii, musimy popracować z takimi liderami, żeby ich do tej posługi przygotować. Powinniśmy więc skoncentrować się na “wyłuskiwaniu” w parafiach takich kandydatów na katechistów i stworzyć dla nich właściwy program przygotowania merytorycznego i pedagogicznego.
KAI: A więc nadchodzi czas przeprosin z tzw. salkami parafialnymi, w których przez lata hulał wiatr i wisiały pajęczyny…
– Same salki już nie wystarczą. Często powtarzam, że przy parafiach muszą powstawać oratoria dla młodych, do których przyjdą oni nie tylko na godzinę katechezy, ale też aby spędzić ze sobą czas, nawet każdego dnia – wypić herbatę, odrobić lekcje, porozmawiać z rówieśnikami. To jest według mnie przyszłość. Musi być i aneks kuchenny, i projektor, playstation, piłkarzyki, stół pingpongowy, przestrzeń do spotkań formacyjnych itd, itp. Na przykład: teraz, w adwencie, po roratach dzieci powinny przyjść do takiego oratorium na śniadanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.