Zerwać sojusz ołtarza i tronu. Tylko czy w ogóle z czymś takim mamy do czynienia?
Powiedzieć można wszystko. Jak się słowa mają do rzeczywistości – to już inna sprawa. Dlatego głosy wzywające do „zerwania sojuszu ołtarza i tronu” puszczałem mimo uszu. Niesłusznie. Postulat zyskuje na popularności. Sęk w tym, jak ów sojusz rozumieć. I, w konsekwencji, czy jest co zrywać.
Przed rokiem 89 Kościół tworzył coś na kształt społeczeństwa równoległego. Było społeczeństwo oficjalne, ze swoimi niewydolnymi strukturami i propagandą tak oderwaną od rzeczywistości, że mało kto jej ulegał i było to, skupione wokół Kościoła, w którym ludzie odnajdywali wolność i możliwość racjonalnego myślenia. Wraz z upadkiem komunizmu pojawiło się pytanie: czy nadal zachować ten dualizm, rezerwując dla Kościoła pozycję krytycznego obserwatora czy jednak odważniej wesprzeć raczkującą demokrację? Zdecydowano się na to drugie. Wyrazem tego były między innymi decyzja o powrocie religii do szkół, powstawanie katolickich szkół, ośrodków wychowawczych i opiekuńczych, reaktywacja Caritas itd. A formę tego wsparcia zapisano w konstytucji, w której mowa jest o współdziałaniu państwa i Kościoła „w zakresie dobra człowieka i dobra wspólnego” (art. 25, ust 3).
Czy była to błędna decyzja? Jasne, Kościół nieraz zbierał (i zbiera) cięgi za władzę, stając się dla niektórych taką czarną owcą w społeczeństwie, którą można za wszystko obwinić. Tyle że owa decyzja nie była kwestią wyboru jakiejś taktyki, ale konsekwencją katolickiego nauczania odnośnie do funkcjonowania człowieka w społeczeństwie: przyczynianie się, na różne sposoby, do dobra wspólnego, to wręcz obowiązek katolika. Nie o sojusze dla sojuszu tu chodzi, nie o władzę, ale właśnie o współdziałanie dla wspólnego dobra. Które to jakiejś współpracy z władzą też wymaga.
Gdzie jest granica między słusznym współdziałaniem a niemoralnym sojuszem? Różnie można różne działania czy wypowiedzi traktować. Można pewnie uznać, że ten czy ów człowiek Kościoła w jakimś konkretnym wypadku tę granicę naruszył. Nie wydaje mi się jednak, by można było to zjawisko generalizować. Argumentów sporo. Od tego, że Kościół dogaduje się jakoś z każdym kto rządzi (bo tego wymaga dobro wspólne!), do oczywistości, że kto by nie rządził jasno stawia on ważne postulaty. Ot, kwestia bezrobocia (już o tym zapominamy), niedzielnego odpoczynku, wsparcia dla rodzin, ochrony życia poczętego i parę innych. W gorącej dla dzisiejszej opozycji sprawie reformy sądownictwa Kościół (biskupi, rzecznik episkopatu) też się wypowiadał. Wcale nie po jednej stronie. Można było wręcz uznać, że w tej kwestii nie po drodze mu z koalicją rządzącą.
Co więc Kościół powinien zerwać? Jaki sojusz ołtarza z tronem? Nie spotkałem się z jakąś głębszą analizą na ten temat. Absurdalne zarzuty – np. że Kościół domaga się obrony życia, bo dąży do zdobycia władzy – mieszają się z alergią na wszystko, co jest współdziałaniem Kościoła i państwa – ot, pretensje katowickiej Gazety Wyborczej, że na stronach organów samorządowych opublikowano apel arcybiskupa Skworca o modlitwę w sprawie ustania pandemii oraz o pokój i ład społeczny.
My, katolicy, Kościół, mamy obowiązek troszczyć się o dobro wspólne. A w określeniu co nim jest – to też ważne – powinniśmy kierować się swoim sumieniem oświeconym światłem Bożego objawienia. Tymczasem – mam wrażenie graniczące z pewnością – dla wielu katolików fundamentem wiary stało się bycie antyPiSem. Stąd wszystko, co jest, albo co tylko wydaje się współpracą Kościoła z obecną władzą, staje się zdradą ideałów, którymi powinien żyć Kościół. Nawet gdy ta władza realizuje słuszne i wynikające z ducha Ewangelii postulaty. Odwracanie się ludzi od Kościoła z powodu tego rzekomego sojuszu jest faktem, owszem, ale postawa ta z racjonalną oceną spraw niewiele ma wspólnego.
***
Problem wierności chrześcijańskiej tożsamości dostrzegam od dawna. Nie polityka powinna ją kształtować, ale odwrotnie: chrześcijański polityk powinien wnosić w życie społeczne te wartości, jakie niesie ze sobą chrześcijaństwo. Mowa oczywiście nie o wartościach stricte religijnych, ale o chrześcijańskim spojrzeniu na człowieka i relacje społeczne. Właśnie ów problem był powodem, dla którego w ostatnich latach często tę tematykę podejmowałem. Co najmniej w czterech cyklach: trzech biblijnych i jednym, który „jeszcze się pisze”, dotyczącym moralności chrześcijańskiej. Jeśli chrześcijanie, katolicy, naprawdę chcą urządzać świat (podkreślam, chodzi o spojrzenie na człowieka i relacje społeczne) zgodnie ze swoją wiarą, to muszą najpierw wiedzieć, do czego właściwie ta wiara ich wzywa. Żeby nie zastępować tego przesłania swoim widzimisię czy rozwiązaniami proponowanymi przez ludzi, dla których ta inspiracja albo nie jest w ogóle istotna, albo traktują ją bardzo powierzchownie.
Można do tych moich tekstów zajrzeć, oczywiście nie trzeba. Ale znać Ewangelię, znać nauczanie moralne Kościoła, trzeba konicznie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.