Bóg dał nam codzienność jako stały element życia, tak jak rybom dał wodę, a wszelkim ziemskim stworzeniom cielesność. Więc AMEN na tę świętą codzienność, nawet jeśli się nam wydaje nieciekawa, bo ona jest pełna obecności Boga, pełna Jego darów i Jego świateł.
I przede wszystkim uczą nas uciszenia serca. Eliminacji tego, co w nim jest hałasem, obcym wtrętem, duchowym śmieciem. Już tu była mowa o tym, że Duch Boży w naszym życiu działa najczęściej zgodnie ze swoją definicją: duch to przecież istota niewidzialna, nieuchwytna. I dlatego czysta, jednoznaczna, jednokierunkowa. Uciszenie serca to dzieło Ducha Bożego i najlepszy objaw Jego obecności; lepszy niż wszelkie krzyki, choćby i pobożne. Maryja, którą wszystkie obrałyśmy sobie za Matkę, jest właśnie matką serc uciszonych. Skupionych, rozważających, nie rozpraszających się na niepotrzebne drobiazgi, a zwłaszcza (jeśli już same nie potrafimy nie myśleć o bzdurkach) nie rozpraszających na nie bliźniego swego. Co on nam zawinił, że musi ciągle słuchać o tym wszystkim, co nam właśnie ślina na język przyniosła? Od szesnastu wieków wszyscy mnisi podtrzymują przekonanie o ważności zewnętrznego milczenia dla osiągnięcia milczenia wewnętrznego i dla uniknięcia krzywdy bliźniego. Jako pomoc do tego uciszenia wyznacza się miejsca i czasy ciszy, takie (używając modnego dzisiaj frazesu) strefy wolne od gadulstwa. I co? Czyż nie wygląda to na co dzień tak, jakby tego jeszcze dotąd nie wynaleziono?
Czy nie prawda, że nieraz to o nas mogłaby być ta stara fraszka: „Milczenie jest złotem; stąd wysnuwam wątek, że tracisz codziennie ogromny majątek”. A gdyby tak spróbować zastanowić się, o czym też przegadaliśmy taką masę czasu, tracąc te wszystkie skarby, które Bóg dla nas złożył w ciszy – to okazuje się, że głównie albo o bliźnich, i to krytycznie, albo na temat dla nas najważniejszy: o nas samych! I nawet nie zastanawia się taki gaduła, czy dla odbiorcy jego gadaniny ten temat jest rzeczywiście równie ważny jak dla niego.
A bywa jeszcze i takie gadanie, kiedy komuś wszystko jedno, o czym mówi, byleby to, cokolwiek pomyśli, natychmiast wylać na zewnątrz. Choćby to samo myślał i to samo powtarzał codziennie do znudzenia, choćby nikt o te informacje nie pytał, choćby już ludzie uciekali przed nimi, on gadać musi, i to jest jego kategoryczny imperatyw. Problem jest stary, bo już mędrzec biblijny pisał, że odpowiedzieć, zanim nas zapytano, uchodzi za głupotę i hańbę (por. Prz 18,13); a Pan Jezus kazał się wystrzegać nie tylko słów złych, ale i bezużytecznych (por. Mt 12,36). Św. Benedykt wyraźnie to powtarza… ale na nic wszelkie ostrzeżenia, kiedy ktoś gadać musi. Może więc przynajmniej uwierzmy, że istnieją wypowiedzi złe, niepotrzebne i dobre. Do złych należą wszelkie plotki i obmowy, oczywiście także kłótnie i wyzwiska. Do niepotrzebnych wszelkie udzielanie informacji, o które nas nie pytają i bez których rozmówca doskonale może żyć, a nawet lepiej niż z nimi, bo mu się nie zaśmieca byle czym głowy i pamięci. Dobre są te wszystkie, które albo wnoszą potrzebną informację, albo stwarzają spokojną, miłą atmosferę. Tu zakwalifikujmy żarty, oczywiście w czasie i w miejscu stosownym, nie złośliwe, budzące radość. Wyrzec się mów złych to kwestia przykazania Pańskiego. Walczyć ze skłonnością do bezużytecznych też… ale w każdym razie na pewno obowiązek monastyczny.
A codzienność, ta nasza święta codzienność, ważniejsza od wszelkich jednorazowych osiągnięć, stwarza nam przez cały czas niezliczone możliwości walki o uciszenie serca, o szczere wyznanie Bogu naszej tęsknoty za Nim. Tego już uczył św. Doroteusz. Jest taka jego konferencja, w której mnich idzie przez teren ławry, przechodzi obok drzwi kuchni i myśli sobie: Zajdę spytać kucharza, co dzisiaj gotuje – ale przezwycięża się i mija te drzwi. Dalej widzi dwóch braci rozmawiających i myśli sobie: Zapytam, o co im chodzi, może potrzebują pouczenia – ale przezwycięża się i idzie dalej… To było pisane w szóstym wieku, czy wczoraj? Drobiazgi, prawda, małe zwycięstwa, niewarte nawet wzmianki? Tak, ale trwały dom buduje się z małych cegiełek, a nie z prefabrykowanych elementów, które są duże, owszem, każdy widać z daleka, ale też wystarczy, żeby jeden się obsunął, a już z budynku jest rudera. Dom Boży w naszym sercu buduje się z takich właśnie małych cegiełek codzienności, i gdyby ich zabrakło, to już na niewiele się przydadzą jakieś wielkie a rzadkie osiągnięcia.
Bóg dał nam właśnie codzienność jako stały element życia, tak jak rybom dał wodę, a wszelkim ziemskim stworzeniom cielesność. Więc AMEN na tę świętą codzienność, nawet jeśli się nam wydaje nieciekawa, bo ona jest pełna obecności Boga, pełna Jego darów i Jego świateł. Nasza wina, jeśli tego nie uznajemy, i nasza strata. Kiedy się idzie na grzyby, można krążyć po lesie w poszukiwaniu jakiegoś szczególnie obfitego terenu z wielkimi okazami, a można od początku zrywać wszystko, co napotkamy. W tym drugim wypadku mamy szansę napełnienia koszyka; w tym pierwszym prawdopodobne, że nawet dna nie zakryjemy. Jeżeli wierzymy, że Bóg jest naszym Ojcem, a Chrystus obiecał być z nami aż do skończenia świata – to naszą radością jest przyjmować takie dary i zadania, jakie On nam posyła, i ani od wielkich się nie wymawiać, ani na małe się nie wybrzydzać. A fakt: klasztorna codzienność składa się głównie z tych małych, które nikomu nie imponują, zwłaszcza w świecie, ale które mogłyby być pieśnią naszej miłości – jeśli zechcemy śpiewać. Jeśli zechcemy. Inaczej będą kieratem wedle wierszyka „Oto twojego życia szkic: w kółko to samo, a w środku nic”. Ale czy potrafimy sobie wyobrazić, jaka jest radość naszego Pana, jeśli to, co naszej naturze wydaje się kieratem, staje się naszą pieśnią miłości?
Mówi Apostoł: "nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego" (Ef 4,30). Czyż Bóg może się martwić? Ale co możemy zrobić, skoro mówić o Nim potrafimy tylko ludzkim językiem i w ludzkiej terminologii. Może więc ten nasz język uznać należy za jakąś przenośnię; jedno pewne, że jeśli Apostołowi wolno mówić o „smutku” Boga, to wolno także i o Jego radości. A nasz Pan jest przecież także człowiekiem i mamy zapisane, że potrafił się cieszyć: z wiary setnika na przykład. Więc i nasz każdy akt wiary, każde nawet malutkie zrozumienie, malutkie zwycięstwo, z Jego łaski przecież płynące, musi być dla Niego radością. AMEN na Jego radość.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).