Widać czasem tak trzeba…
W zeszłotygodniowym felietonie wspominałem o lekkim „kryzysie wiary”. Oczywiście w cudzysłowie, bo i powód był prozaiczny – kwarantanniano-przeziębieniowo-pandemiczny. No, ale mimo wszystko - taki stan rzeczy niezbyt sprzyja duchowości, modlitwie, skupieniu, mimo że właśnie kończył się Wielki Post i zaczynała Wielkanoc. - Trzeba będzie nadgonić, nadrobić… – pomyślałem sam do siebie i od razu sięgnąłem po mój zestaw pierwszej pomocy duchowej (trzej „księżeterowie” - Biel, Tischner i Szymik + psalmy czytane przez Andrzeja Seweryna).
Od lat świetnie sprawdza mi się ta swoista biblioteczka-apteczka. Pozwala szybko złapać duchowy balans. Pozbierać się…
Chwilę później doszło do mnie jednak, że mamy przecież wielkanocny poniedziałek, a więc ten moment gdy „centralne miejsce zajmuje spotkanie Jezusa z kobietami. Jezus pozostawia im przesłanie dla Apostołów, aby szli go Galilei – tam spotkają Zmartwychwstałego”.
Może to jest jakaś wskazówka? Może tym razem powinienem sięgnąć jednak po coś innego? Kobiecego? Zwłaszcza, że już poranne rozważanie Oli Kozak jakoś tam już mną duchowo trzepnęło. A pisała mi.n. tak:
Jeśli zatrzymam się na swoim cierpieniu trudno mi będzie zauważyć obecność Jezusa w codziennych, najdrobniejszych sprawach. Trzeba mi, jak Maria Magdalena, zrobić pierwszy krok i dążyć do spotkania z Nim, poszukiwać Go, nawet, gdy wydaje mi się, że jest bardzo daleko.
Myślami od razu przeniosłem się do miejsca wniebowstąpienia Chrystusa. Meczet, kaplica, kościół… – różnie się tę nad wyraz skromną budowlę na Górze Oliwnej określa. Na mnie zrobiła jednak największe wrażenie w czasie podróży do Ziemi Świętej. Co ciekawe jej fundatorką także była kobieta. Poimenia. Rzymska patrycjuszka z cesarskiego rodu. Tyle o niej wiemy.
No ale skoro jestem już/znów w tej Jerozolimie, to „ruszam” dalej, wczytując się w teksty i świadectwa innych kobiet. Estera Wieja w „Ludzkiej twarzy Izraela” zabiera mnie do serca i źrenicy Bożego oka, czyli na Stare Miasto w Jerozolimie. Podobnie Renata Pruszkowska, tyle że jej Jeruzalem jest
już w nocnej szacie. Biała zabudowa odbija światło księżyca, tworząc łunę nad miastem. Spokój na ulicach współgra z zamyśleniem w oczach mieszkańców. Tu wszystko wydaje się żywcem wyjęte z historii biblijnych. Do tej pory swą opowieść snują góry i doliny, teraz czas na podziemia…
- pisze autorka książki „Izrael po mojemu” i oczywiście schodzi do jednego z tuneli ciągnącego się wzdłuż zachodniego muru Świątyni. Chwilę „idę z nią”, ale skoro tylko słyszę o Świątyni, zmieniam przewodniczkę i już wczytuję się w rozważania s. Hieronimy Jemielewskiej z książki „Marana Tha! Przyjdę niebawem”, która zapewnia, że nic się nie zmieniło od tamtych antycznych, biblijnych czasów.
Wtedy, w Jerozolimie, Jezus przekonywał swoich słuchaczy, że jest Mesjaszem, i że Jego czyny uwierzytelniają to, co mówi, są znakami Jego zbawczej misji. Więcej, że ten Jahwe, Bóg Jedyny, którego czczą, i On, Jezus z Nazaretu, to jedno (…) Dziś, nowy Izrael, zbierający się w swoich kościołach, wie, że Jezus i Ojciec to jedno (…) A świątynia dziś, jak dawna jerozolimska, jest dalej miejscem szczególnego przebywania Boga- choć na inny sposób...
I tak to sobie ostatnio na tej kwarantannie wędruję, przeskakuję, doczytuję. Duchowo się restartuję. Także muzycznie. Co prawda w ubiegłym tygodniu królowała u mnie przede wszystkim grupa Texas (28 maja wdają nową płytę), ale o nich więcej napiszę w następnym felietonie. A dziś do posłuchania jednak utwór Agi Tomczyk, dzięki której też coś się u mnie duchowo ruszyło...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Przypomina też, że szkoła jest miejscem, w którym uczymy się otwierać umysł i serce na świat.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.