Był duchowym przewodnikiem Karola Wojtyły, mistykiem i ascetą, który łączył karmelitańską duchowość z salezjańskim zmysłem wychowania młodzieży. 9 lutego mija 119 lat od urodzin krawca z krakowskich Dębnik, Jana Tyranowskiego.
Jego ojciec Jan był krawcem. Należał do znanego Cechu Krawców krakowskich i miał pracownię w Śródmieściu. Nie był religijny, choć Kościół i księży szanował. Matka, Apolonia z domu Hrobak, była całkowitym przeciwieństwem męża: drobna, energiczna, zawsze uśmiechnięta i serdeczna, bardzo religijna, u księży salezjanów na krakowskich Dębnikach bywała często.
Urodzony 9 lutego 1901 roku Jan Leopold Tyranowski zawodowo poszedł w ślady ojca, ale serce i duszę zaangażował tam, gdzie swoje miejsce odnalazła matka: w Kościele.
Zanim jednak do tego doszło, Jan szedł utartą ścieżką rozwoju młodego człowieka. Skończył szkołę powszechną, potem handlową, rozpoczął pracę księgowego. Kochał góry. Wędrówki po Beskidach czyniły go szczęśliwym. Dał się poznać jako uzdolniony i wrażliwy artysta-fotograf. Wciąż jednak odczuwał niedosyt, gnało go pragnienie czegoś doskonalszego niż zwyczajna codzienność młodego człowieka w przedwojennym Krakowie.
Olśnienie przyszło znienacka. W 1935 roku w dębnickim kościele księży salezjanów Jan słucha kazania, które – jeszcze o tym nie wie – zmieni jego życie i nada kierunek duchowym poszukiwaniom grupy młodych ludzi, a wśród nich – Karola Wojtyły, przyszłego papieża i świętego.
Świętość est dla każdego – usłyszał Jan w kazaniu. Jedno zdanie, które obudziło w jego sercu głębokie pragnienie i mocne postanowienie dążenia do zjednoczenia z Bogiem i świętości życia. Rozczytuje się w św. Janie od Krzyża, a do planu dnia wprowadza żelazną dyscyplinę. Na luźnych kartkach zapisuje każdego dnia uczynione dla Boga ofiary. Wytrwale, nie poddając się nastrojom zniechęcenia i emocjom. Dobowy rozkład godzin, jak w klasztorze, był rygorystycznie ułożony i przestrzegany z imponującą konsekwencją. Z roku 1941 zachowała się kartka z notatką, która świadczy o tym, że od 5 rano do 20.30 wieczorem, gdy szedł spać, jego życie było wypełnione co do minuty pracą i modlitwą.
W codziennej praktyce wypełnianie tego planu było niezwykle uciążliwe i wymagające autodyscypliny. A jednak praca nad sobą, wierność postanowieniom, konsekwencja i cierpliwość przyniosły efekty. Jego spowiednik ks. Aleksander Drozd po latach tak będzie wspominał „duchowego alpinistę”: „On wspinał się na takie ścieżki i szczyty, których moja stopa nie tknęła. (…) Była to dusza, która zwycięsko przeszła ścieżki doskonałości, o których mówi teologia ascetyczna. Łaska promieniowała z jego oczu, z jego uśmiechu i całej jego postaci, która pociągała i nakazywała szacunek”.
W wieku 34 lat Jan składa ślub czystości, by jeszcze bardziej zbliżyć się do Boga. Tylko do Niego chciał należeć. W 1942 roku tak pisał do jednego z księży: „Dusze nasze stają się harfami grającymi i śpiewającymi każda na swój sposób hymn miłości i uwielbienia na widok nieskończonej piękności Bożej. Karmione Chlebem Anielskim jednoczą się coraz ściślej z Jego Boskim Majestatem”. Słowa te odsłaniają wrażliwość serca, które całkowicie oddane jest Bogu.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.