Twoja mowa cię zdradza

To, co w człowieku siedzi, wcześniej czy później z niego wychodzi.

Reklama

Podobno jestem nietypowy. Nie dość, że płynnie przestawiam się z polskiego na gwarę śląską i odwrotnie, to jeszcze mówiąc po polsku nie mam - podobno - śląskiego akcentu. To pozwoliło mi lata temu uczestniczyć bez zdemaskowania się w schroniskowych rozmowach o tym, jak to dobrze mają się górnicy, czy zaskakiwać, gdy przyznawałem się skąd jestem. Byli jednak i tacy, którzy ten akcent słyszeli.  Zwłaszcza gdy rozmowa trwała dłużej. I w sumie nic dziwnego: wcześniej czy później musiałem użyć jakiegoś „śląskiego” słówka, śląskiej składni czy choćby tylko specyficznie wymówić którąś z samogłosek. To po prostu we mnie siedzi, tym nasiąkałem przez kilkadziesiąt lat. Byłoby dziwne, gdyby nijak się nie objawiało, prawda?

Nasza mowa nas zdradza. Nie tylko nasz akcent czy specyficznie wypowiadane słowa albo charakterystycznie budowane zdania. Usta zdradzają też, co siedzi w sercu. Można to skrzętnie ukrywać, ale wcześniej czy później człowiek czymś się zdradzi. Zwłaszcza gdy chodzi o to, czym człowiek tak naprawdę żyje, a co ukrywa tylko ze względu na potrzebę wykreowania pozytywnego wizerunku.

Mamy ostatnio trochę takich sytuacji, gdy potajemne nagrania pokazują, co naprawdę myśli prominentny polityk, oficjalnie mówiący co innego albo że to, co pewne kręgi chciałyby pokazać jako działania spontaniczne, jest tak naprawdę realizowaniem wyreżyserowanej strategii. Ale nie trzeba się posuwać do tak niecnych praktyk. Często wystarczy posłuchać, co kto mówi zupełnie jawnie, publicznie. Na przykład w mediach społecznościowych, gdzie hamulce nieco słabsze niż podczas występu przed kamerą. Żeby nie było: dotyczy to także ludzi Kościoła. Usłyszałem na przykład, że ktoś na Synodzie o Amazonii proponował wprowadzenie diakonatu kobiet, by docenić rolę kobiet w Kościele. Szczęka mi opadła. Diakonat docenieniem? Nie służbą? No to boję się, co ów ktoś myśli o kapłaństwie czy byciu biskupem. Taka „eklezjologia” stosowana w praktyce musi prowadzić do różnych wypaczeń. A potem, że Kościół nie jest taki, jaki być powinien....

Uczestniczyłem ostatnio w  rozmowie, w której ktoś twierdził, że nie należy kierować się opiniami wygłaszanymi przez innych, tylko trzeba wyrobić sobie własne zdanie.  Racja, podpisuję się pod tym obiema rękami. Tylko jak?  Za fundamentalnie błędną uważam metodę, która wychodzi z dzielenia na „swoich” i  „obcych”, odnośnie do swoich przyjmując założenie, że są OK, a „obcym” przypisując niecność czynów i zamiarów. To jeszcze gorsze niż słuchanie innych, bo tu można jeszcze rozeznać, kim jest człowiek wygłaszający takie czy inne oceny. To co pozostaje?

Najlepiej opinię o ludziach wyrabiać sobie właśnie na podstawie tego, co sami mówią i robią. Od lat zresztą staram się tak robić, choć świadom jestem, że na opinie innych zapewne nie jestem zupełnie nieprzemakalny,  a i pewnie nie zawsze udaje mi się uchronić przed owym dzieleniem na swoich obcych. Ale staram się. To trudne o tyle, że wymaga nieraz zawieszenia sądu, uznania że za mało wiem, by opinię w ogóle mieć. A potem domaga się także otwartości na jej zmianę, gdy dojdzie coś nowego. Jednak myślę, że tylko w ten sposób można patrzyć na ten świat i jego sprawy w miarę sprawiedliwie.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7