Swoją wspólną małżeńską drogę rozpoczęli od wyjazdu do RPA. Na jednym wyjeździe się jednak nie skończyło.
Adela i Tobiasz Lemańscy małżeństwem są od ośmiu lat. On wrocławianin, ona poznanianka. – Zawsze chciałam wyjechać na misje i to sobie planowałam, a Tobiasz się włączył w te plany – mówi Adela. Rok po ślubie udali się do Republiki Południowej Afryki, by przez dwa lata pomagać w ośrodku dla niewidomych. – Związaliśmy się z katolicką organizacją Fidesco, dziełem wspólnoty Emmanuel, która wysyła wolontariuszy na cały świat. Większość pochodzi z Francji – dodaje.
W poprzek konstrukcji społecznej
Lemańscy zdają sobie sprawę, że ich decyzja, by wyjechać na misje u progu wspólnego życia, była przyjęta przez wielu ze sporym zdziwieniem. – Dla nas nie było to nic niezwykłego, ale pamiętam, że zostaliśmy wysłani do psychologa, który powiedział nam, że „idziemy w poprzek konstrukcji społecznej” – mówi ze śmiechem Adela. Podkreśla, że dziś zdaje sobie sprawę z niezwykłości tej decyzji, bo widzi swoje koleżanki, które planują ślub lub są tuż po nim i od razu myślą o mieszkaniu, o dzieciach. – Rzeczywiście u nas było trochę inaczej – dodaje. Tobiasz zauważa, że ich wyjazd wydaje się dziwny, gdy patrzy się tylko z polskiej perspektywy. – Z Fidesco na misje wyjeżdżają całe rodziny – rodzice z dziećmi. To nie jest więc coś niewyobrażalnego, choć rzeczywiście z Polski nie ma ich zbyt wiele – zaznacza. Przyznaje, że wizja pracy, by spłacać kredyt mieszkaniowy, wydawała mu się czymś niewłaściwym w tym momencie. – Życie powinno być czymś więcej. Dlatego tak bardzo pomysł wyjazdu na misję przypadł mi do gustu. Doszedłem do wniosku, że na kredyt, dzieci i wszelkie inne zobowiązania przyjdzie czas – dodaje. Przypomina sobie uniwersalną chrześcijańską myśl, którą wyniósł z domu: „Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu”. – Jeśli zaufa się Bogu, to On pomoże wtedy, kiedy będzie potrzeba. Życie jest zbyt fajne i krótkie, by je przeznaczyć tylko na… spłatę kredytu.
Magia Afryki
Misja Adeli i Tobiasza znajdowała się w rozległej wsi położonej w buszu w prowincji Limpopo w RPA. Placówkę w tym miejscu prowadzą siostry franciszkanki. – Przygotowywaliśmy się do naszej misji dość długo. Byliśmy bardzo ciekawi misyjnych realiów. Przeczytaliśmy chyba wszystkie książki napisane przez misjonarzy. Oglądaliśmy też zdjęcia tego miejsca z pobytu innych wolontariuszy oraz te, które przesłały nam siostry – mówi Tobiasz. Zaznacza, że zaskoczeni byli nie w pierwszym momencie po przylocie do Afryki, ale trochę później. Wiązało się to zwłaszcza z różnicami w mentalności Europejczyków i Afrykanów. – Oczywiście wiedzieliśmy o myśleniu magicznym miejscowych, ale dopiero po jakimś czasie przekonaliśmy się, ile w tym prawdy. Spotkaliśmy się z teoriami, że albinosi nie umierają, albo że przyczyną jakiejś choroby jest rzucony urok, a nie bakterie czy wirusy. Na misji Siloe działały trzy szkoły: podstawowa dla niewidomych, zwykła podstawówka i szkoła średnia integracyjna. – Na misji są jeszcze parafia, dom sióstr, ale również szkoła muzyczna i kilka mniejszych instytucji. My opiekowaliśmy się głównie niewidomymi ze szkoły integracyjnej, którzy mieszkali w internacie – organizowaliśmy im czas poza szkołą, pomagaliśmy w nauce, a oprócz tego uczyliśmy w szkole podstawowej i liceum – opowiada Tobiasz. Po kilku miesiącach pobytu misjonarzy w tym miejscu odeszła nauczycielka ze szkoły muzycznej. – Nie było nikogo, kto znałby się na muzyce i chciał pracować na prowincji, dlatego podjęliśmy się tego zadania – dodaje. Nie było to wejście do zupełnie nieznanej rzeki, bo Tobiasz jest organistą. – Całkiem dobrze nam to szło. Przygotowywaliśmy naszych podopiecznych do egzaminów państwowych z teorii muzyki oraz z gry na różnych instrumentach, które zdawali bardzo dobrze – wspomina. To nie były ich jedyne aktywności. – Naszym zadaniem w parafii było stworzenie wspólnoty – duszpasterstwa młodzieżowego. Ten przypadek pokazuje, jak Bóg działa przez naszą słabość. My nie mamy lekkości w podejściu do młodzieży, a oni nie mieli żadnych doświadczeń duszpasterstwa młodzieży. W parafii nie było dla nich dotychczas nic. Młodzi Afrykanie nie wiedzieli za bardzo, o co chodzi. Trudno było im zrozumieć, dlaczego uczymy ich w szkole, a teraz chcemy się spotykać jeszcze po szkole – opowiada Adela. Małżonkowie zabrali ich jednak na kilka integracyjnych wyjazdów i udało się. – Gdy odwiedziliśmy ich po roku od opuszczenia misji, zauważyliśmy, że oni w końcu zaczęli się rozwijać. Mówili nam, że to dzięki integracji, którą z nami przeżyli. Założyli chór, aktywnie działają w kościele, organizowali nawet diecezjalne dni młodzieży w swojej parafii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.