Zawsze trzeba chcieć więcej

Karol Białkowski; Gość wrocławski 26/2019

publikacja 31.07.2019 06:00

Swoją wspólną małżeńską drogę rozpoczęli od wyjazdu do RPA. Na jednym wyjeździe się jednak nie skończyło.

Ewangelizacja w skromnych etiopskich warunkach. Archiwum prywatne Ewangelizacja w skromnych etiopskich warunkach.

Adela i Tobiasz Lemańscy małżeństwem są od ośmiu lat. On wrocławianin, ona poznanianka. – Zawsze chciałam wyjechać na misje i to sobie planowałam, a Tobiasz się włączył w te plany – mówi Adela. Rok po ślubie udali się do Republiki Południowej Afryki, by przez dwa lata pomagać w ośrodku dla niewidomych. – Związaliśmy się z katolicką organizacją Fidesco, dziełem wspólnoty Emmanuel, która wysyła wolontariuszy na cały świat. Większość pochodzi z Francji – dodaje.

W poprzek konstrukcji społecznej

Lemańscy zdają sobie sprawę, że ich decyzja, by wyjechać na misje u progu wspólnego życia, była przyjęta przez wielu ze sporym zdziwieniem. – Dla nas nie było to nic niezwykłego, ale pamiętam, że zostaliśmy wysłani do psychologa, który powiedział nam, że „idziemy w poprzek konstrukcji społecznej” – mówi ze śmiechem Adela. Podkreśla, że dziś zdaje sobie sprawę z niezwykłości tej decyzji, bo widzi swoje koleżanki, które planują ślub lub są tuż po nim i od razu myślą o mieszkaniu, o dzieciach. – Rzeczywiście u nas było trochę inaczej – dodaje. Tobiasz zauważa, że ich wyjazd wydaje się dziwny, gdy patrzy się tylko z polskiej perspektywy. – Z Fidesco na misje wyjeżdżają całe rodziny – rodzice z dziećmi. To nie jest więc coś niewyobrażalnego, choć rzeczywiście z Polski nie ma ich zbyt wiele – zaznacza. Przyznaje, że wizja pracy, by spłacać kredyt mieszkaniowy, wydawała mu się czymś niewłaściwym w tym momencie. – Życie powinno być czymś więcej. Dlatego tak bardzo pomysł wyjazdu na misję przypadł mi do gustu. Doszedłem do wniosku, że na kredyt, dzieci i wszelkie inne zobowiązania przyjdzie czas – dodaje. Przypomina sobie uniwersalną chrześcijańską myśl, którą wyniósł z domu: „Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu”. – Jeśli zaufa się Bogu, to On pomoże wtedy, kiedy będzie potrzeba. Życie jest zbyt fajne i krótkie, by je przeznaczyć tylko na… spłatę kredytu.

Magia Afryki

Misja Adeli i Tobiasza znajdowała się w rozległej wsi położonej w buszu w prowincji Limpopo w RPA. Placówkę w tym miejscu prowadzą siostry franciszkanki. – Przygotowywaliśmy się do naszej misji dość długo. Byliśmy bardzo ciekawi misyjnych realiów. Przeczytaliśmy chyba wszystkie książki napisane przez misjonarzy. Oglądaliśmy też zdjęcia tego miejsca z pobytu innych wolontariuszy oraz te, które przesłały nam siostry – mówi Tobiasz. Zaznacza, że zaskoczeni byli nie w pierwszym momencie po przylocie do Afryki, ale trochę później. Wiązało się to zwłaszcza z różnicami w mentalności Europejczyków i Afrykanów. – Oczywiście wiedzieliśmy o myśleniu magicznym miejscowych, ale dopiero po jakimś czasie przekonaliśmy się, ile w tym prawdy. Spotkaliśmy się z teoriami, że albinosi nie umierają, albo że przyczyną jakiejś choroby jest rzucony urok, a nie bakterie czy wirusy. Na misji Siloe działały trzy szkoły: podstawowa dla niewidomych, zwykła podstawówka i szkoła średnia integracyjna. – Na misji są jeszcze parafia, dom sióstr, ale również szkoła muzyczna i kilka mniejszych instytucji. My opiekowaliśmy się głównie niewidomymi ze szkoły integracyjnej, którzy mieszkali w internacie – organizowaliśmy im czas poza szkołą, pomagaliśmy w nauce, a oprócz tego uczyliśmy w szkole podstawowej i liceum – opowiada Tobiasz. Po kilku miesiącach pobytu misjonarzy w tym miejscu odeszła nauczycielka ze szkoły muzycznej. – Nie było nikogo, kto znałby się na muzyce i chciał pracować na prowincji, dlatego podjęliśmy się tego zadania – dodaje. Nie było to wejście do zupełnie nieznanej rzeki, bo Tobiasz jest organistą. – Całkiem dobrze nam to szło. Przygotowywaliśmy naszych podopiecznych do egzaminów państwowych z teorii muzyki oraz z gry na różnych instrumentach, które zdawali bardzo dobrze – wspomina. To nie były ich jedyne aktywności. – Naszym zadaniem w parafii było stworzenie wspólnoty – duszpasterstwa młodzieżowego. Ten przypadek pokazuje, jak Bóg działa przez naszą słabość. My nie mamy lekkości w podejściu do młodzieży, a oni nie mieli żadnych doświadczeń duszpasterstwa młodzieży. W parafii nie było dla nich dotychczas nic. Młodzi Afrykanie nie wiedzieli za bardzo, o co chodzi. Trudno było im zrozumieć, dlaczego uczymy ich w szkole, a teraz chcemy się spotykać jeszcze po szkole – opowiada Adela. Małżonkowie zabrali ich jednak na kilka integracyjnych wyjazdów i udało się. – Gdy odwiedziliśmy ich po roku od opuszczenia misji, zauważyliśmy, że oni w końcu zaczęli się rozwijać. Mówili nam, że to dzięki integracji, którą z nami przeżyli. Założyli chór, aktywnie działają w kościele, organizowali nawet diecezjalne dni młodzieży w swojej parafii.

Życie na szóstkę

Powrót do polskiej rzeczywistości nie był łatwy. – W Afryce była wówczas pora deszczowa. Początek listopada, a my właśnie wróciliśmy do kraju, do Warszawy. To był najgorszy moment. Coraz krótsze dni, przygnębiająca szarość krajobrazu i pośpiech, z którym spotkałem się w firmie, w której rozpocząłem pracę – wspomina Tobiasz. Pojawiła się u niego tęsknota za misją, ale bez wewnętrznego przynaglenia, że trzeba tam wracać. – Dobrze wiedziałem, że tak właśnie jest. Kiedyś czytaliśmy pracę doktorską, gdzie powrót z misji był porównywany do okresu żałoby, któremu towarzyszą podobne etapy, aż do pogodzenia się – mówi. Myśl o kolejnej misji obudziła się kilka miesięcy później, wiosną i latem. Lemańskim udało się zmienić mieszkanie na większe, życie zaczęło być przyjemniejsze. – Wtedy pomyślałem sobie, że to życie w Polsce jest fajne i dobre, ale może można od niego wyciągnąć coś więcej. Oceniałem, że w Warszawie jest nam na czwórkę z plusem, ale żeby żyć na szóstkę, można byłoby to wszystko rzucić i wyjechać raz jeszcze… Adela miała mniejsze rozterki. – Od samego początku chciałam wracać do Afryki. Nie mogłam naciskać na Tobiasza, ale pomyślałam sobie, że jak Pan Bóg zechce, to przekona mojego męża. I stało się – wspomina. Małżeństwo od dłuższego czasu interesowało się ruchem świeckich misjonarzy kombonianów, do którego przystąpili. Bardzo spodobał im się program misyjny wyrażony przez założyciela zgromadzenia Daniela Comboniego: „Zbawić Afrykę przez Afrykę”. Jak tłumaczą, polega on na tym, by we wszystkie działania misyjne włączać miejscowych, by to oni byli odpowiedzialni za swoją ewangelizację i rozwój. Chodzi o to, aby nie dopuścić do sytuacji, że po wyjeździe misjonarza wszystko pada ze względu na brak lidera. – W sumie przygotowywaliśmy się przez dwa lata i znowu wyruszyliśmy w drogę – dodaje Adela.

Na pierwszym miejscu relacja

– Zostaliśmy wysłani do Etiopii. Jako że była to druga nasza misja, wyjazd przyjęliśmy bez entuzjazmu typowego dla pierwszych spotkań z Afryką – mówi Tobiasz. Podkreśla, że pojawiły się porównania. – Różnic było bardzo wiele, od prozaicznych spraw dotyczących robienia zakupów po kwestie bezpieczeństwa. Istotne było też to, że w RPA pracowaliśmy w buszu, a w Etiopii w mieście – mówi Tobiasz. Pewnym problemem był język. W RPA nauka odbywała się po angielsku, a tu kontakt odbywał się w języku amharskim. – Uczyliśmy się już w Polsce przez dwa miesiące, a potem przez kolejne cztery w Addis Abebie chodziliśmy do szkoły. Po pół roku byliśmy już w stanie się komunikować – dodaje Adela. Pewną trudnością była też sama misja, która w przeciwieństwie do tej w RPA nie miała konkretnych zadań dla misjonarzy. – Mieszkaliśmy w mieście Awassa w domu, który należał do diecezji. Mieliśmy różne zadania, ale nie zajmowały one nam całego czasu – wspomina. Małżonkowie musieli więc sami znaleźć swoją przestrzeń do działania. Zajęło to trochę czasu, ale w końcu się udało. – W parafii zorganizowaliśmy kurs biblijny i spotkania dla małżeństw, które są nadal kontynuowane, i lokalną grupę misyjną, z którą odwiedzaliśmy miejsca konfliktów etnicznych i prowadziliśmy warsztaty o pokoju i jedności. Wszystko się tak rozkręciło, że żal było wyjeżdżać. Lemańscy podkreślają, że najważniejsze podczas misji są relacje z miejscowymi. – Ta przyjaźń, która się buduje, staje się w pewnym momencie inspiracją do kontynuowania tego, co wspólnie zaczęliśmy. Tak jak nauczał Daniel Comboni. Adela i Tobiasz wrócili z Afryki na początku czerwca. Czy na stałe? Tego nie wiedzą. Plan na najbliższe miesiące jest jednak znany, zostali bowiem rodzicami. Ich dzieciątko przyjdzie na świat jesienią. – Teraz musimy znaleźć swoją misję tu, w Polsce. Jeszcze nie mamy nic konkretnego na myśli, ale na pewno nie chcemy wracać do punktu wyjścia – jedynie do pracy i zaciągnięcia kredytu mieszkaniowego. Widzimy, jak ważne jest, by nieść Chrystusa innym.

Reportaż z Afryki

Adela i Tobiasz Lemańscy są autorami książki „Pierwszy zmysł. Południowa Afryka oczami niewidomych”, która właśnie została opublikowana. Głównymi bohaterami są ludzie niewidomi, podopieczni ze szkoły i duszpasterstwa w Republice Południowej Afryki, którzy dzielą się swoimi niesamowitymi historiami. Autorzy dotykają wciąż istniejących podziałów rasowych oraz innych problemów RPA, a także magii, która ma dla miejscowych duże znaczenie. Książkę można nabyć w księgarniach internetowych oraz przez stronę internetową wydawnictwa Sorus.