Ze śmierci do życia

W Wieczerniku jest miejsce nie tylko dla uzależnionych. Uzdrowienie, które daje Jezus, dotyka też ich rodzin: poranionych niepokojem serc, wypowiedzianych w złości słów, zerwanych więzi, nieprawdziwych relacji.

Reklama

Ponad 200 osób z całego kraju przyjechało do Skrzatusza na pielgrzymkę wspólnoty Cenacolo. U stóp cudownej Piety składali swoje lęki, problemy, ale i radości z każdego, najmniejszego nawet kroku ku nowemu życiu.

Za wszystko…

Prosili, ale najczęściej dziękowali. – Za co? Za wszystko… − Wacław nie szafuje słowami. W tym krótkim wyznaniu mieszczą się nieprzespane noce, strach i ojcowska bezradność. I domowe awantury, i kłótnie z żoną. Przyjechali razem spod Nowego Sącza nie tylko po to, żeby chociaż na chwilę zobaczyć syna. – Od dwóch lat jest we wspólnocie. Widzimy zmiany, jakie w nim zachodzą. Wyraźniej widać te zewnętrzne, bo wewnętrzne to bardziej tajemnica między nim a Panem Bogiem. Zmiany zachodzą też w naszym domu, w rodzinie. Wszystko się uspokoiło – wyjaśniają swoją podróż niemal przez całą Polskę.

Wspólnota Cenacolo (Wieczernik), założona przez s. Elwirę Petrozzi we włoskim Saluzzo, od ponad trzydziestu lat pomaga wychodzić młodym ludziom z uzależnień. Bez tradycyjnej terapii, drogich leków, pieniędzy na leczenie, za to z 80-procentową skutecznością. Jedyną metodą jest modlitwa i praca. – Gesù guarisce (Jezus leczy) – niezmiennie z rozbrajającym uśmiechem powtarza s. Elwira i przyprowadza do najlepszego Lekarza kolejnych poranionych narkotykami, alkoholem, hazardem, seksem.

– Na Cenacolo nie można patrzeć jak na ośrodek terapeutyczny: odbywam terapię i wracam do „normalnego życia”. Wspólnota zbudowana jest na innym fundamencie: normalne życie to życie z Bogiem. Zaprasza więc ludzi poranionych przez grzech, by razem z nimi weszli w relację z Panem Bogiem. To nie jest terapia, która się kończy, ale bycie z Jezusem, które daje życie i zdrowie – wyjaśnia ks. Wacław Grądalski. Kustosz skrzatuskiego sanktuarium jest zarazem założycielem i opiekunem polskiej gałęzi Cenacolo. Członkami wspólnoty są nie tylko sami uzależnieni, ale także członkowie ich rodzin i przyjaciele, którzy swoją modlitwą wspomagają proces wyjścia z nałogu. – Cenacolo nie ma programu terapeutycznego, jest dzieleniem się życiem. Najwięcej dostaje się przez świadectwo tych, którzy przeszli przez uzależnienie, i świadectwo ich rodzin – mówi ks. Wacław.

Z aniołami

– 10 lat temu zostawiłam we wspólnocie razem z synem swoje serce – mówi Marlena, idąc po ścieżkach skrzatuskiej kalwarii. – Cenacolo to była ostatnia deska ratunku. Wiedzieliśmy, że już tylko Pan Bóg może go uratować. Prawie dwa lata szarpaliśmy się, przekonywaliśmy, błagaliśmy. W końcu się zgodził – wspomina. Terapia trwała trzy i pół roku. Dzisiaj syn zawdzięcza wspólnocie nie tylko zdrowie, ale też… świetną znajomość języka włoskiego. – To taki bonus, dzięki któremu dzisiaj jest na III roku italianistyki – śmieje się Marlena.

Ona też dostała coś w bonusie: ludzi, o których wie, że może na nich polegać w najtrudniejszych chwilach. Przejechała 400 km, żeby się z nimi spotkać w Skrzatuszu. – Samemu bardzo trudno się zmierzyć z uzależnieniem dziecka. To wspólnota jest tym, co nas trzymało przy zdrowych zmysłach. Tak jak syn podczas pobytu w domu Cenacolo miał swojego „anioła stróża”, czyli wspomagającego go kolegę, tak samo ja miałam swoich aniołów – rodziców, którzy wiedzieli, że to można przejść. Pan Bóg dał mi dwie mamy, dwie Jadzie, które nie pozwoliły, żeby choć na chwilę zgasła we mnie nadzieja. Dzwoniły codziennie, zwłaszcza przez ten pierwszy okres, kiedy nie mogliśmy się zobaczyć z synem. Do dzisiaj jesteśmy blisko, zwłaszcza z tymi rodzicami, z którymi wprowadzaliśmy nasze dzieci do wspólnoty – opowiada.

Jezus leczy relacje

− Ta terapia dotyczy nie tylko naszych uzależnionych dzieci, ale całej rodziny: Jezus leczy chore i nieprawdziwe relacje, które tworzyliśmy między sobą – przyznaje Andrzej. O tym, jak było przed wspólnotą, mówi krótko: „Było źle”. Choć z Anglii do Skrzatusza jest kawał drogi, nie żałuje ani chwili spędzonej na modlitwie ze wspólnotą. – Przed Cenacolo w ogóle nie wiedziałem nic o relacjach. „Dokąd idziesz? – Nie wiem. – Kiedy wrócisz? – Nie wiem. – A co robisz? – Nic” – to były całe moje relacje z ojcem. Z mamą może trochę więcej rozmawiałem, ale dopiero jak mi się grunt pod nogami zaczynał palić – przyznaje Hubert. Jest jednym z pierwszych, którzy szukali pomocy w rodzącej się w Polsce gałęzi Cenacolo. – Wchodząc do wspólnoty, trafiamy do świata bez telewizji, bez telefonów komórkowych, bez tego wszystkiego, co wprowadza zamęt. Zrywamy ze światem, w którym tak się pogubiliśmy. Nawet kontakt z rodziną jest mocno ograniczony – pierwszy raz możemy się zobaczyć z rodzicami po pół roku. To odcięcie jest konieczne, żeby zerwać z tym, co chore, i nauczyć się na nowo budować relacje – zdrowe, prawdziwe. To właśnie te prawdziwe relacje sprawiają, że czujemy się rodziną. Siostra Elwira nie zna się na narkotykach, na hazardzie, na innych naszych uzależnieniach. Zresztą jej to nigdy nie interesowało. Jedyne, czego zawsze chciała, to nauczyć nas żyć. Jak matka – wyjaśnia.

Z narkotyków do sutanny

Hubert trafił do wspólnoty jako pogubiony, biorący narkotyki i pozbawiony sensu życia dwudziestolatek z depresją. – To były pierwsze miesiące Cenacolo w Polsce, więc właściwie nie wiem, jak spod Warszawy trafiłem do Koszalina. Babcia znalazła adres przez znajomych. Wtedy byłem już z wiarą mocno na bakier, wspólnota to było ostatnie miejsce, o jakim bym pomyślał. Ja miałem klepać „Zdrowaś, Maryjo” jak moja babcia? – uśmiecha się do wspomnień. Gdyby ktoś wtedy mu powiedział, że w domu wspólnoty w Chorwacji będzie początek jego drogi do oddania życia Bogu, raczej by go wyśmiał. – Droga w Cenacolo trwa różnie, najczęściej kilka lat. Coś trzeba na początku przychodzącym powiedzieć. Ja też usłyszałem: „Pobędziesz trzy, cztery lata i będziesz mógł wrócić do świata”. Ale wspólnota nauczyła mnie stawiania sobie poważnych pytań i odpowiadania na nie w prawdzie. Patrzyłem na chłopaków i coraz częściej myślałem o nich jak o mojej rodzinie, której nie mogę ot tak opuścić. Co miałem już wychodzić, to pojawiał się chłopak, któremu trzeba było pomóc, zdarzały się sytuacje, w których nie mogłem tego zostawić. I coraz częściej słyszałem głos: „Pójdź za Mną” – opowiada. Trochę trwało, zanim odpowiedział: „Idę”. – To budziło we mnie ogromny lęk. Czułem też, że jestem zupełnie niegodny takiej miłości. Ja wiem, kim jestem, ile było zła w moim życiu, i On mnie powołuje? Jeśli chce takiego wariata jak ja, to też musi być zwariowany – uśmiecha się Hubert, brat konsekrowany. W ciągu trzech dekad domy wspólnoty na całym świecie opuściły setki uzdrowionych. Niektórzy założyli habity albo sutanny. Hubert obecnie studiuje we Włoszech teologię i przygotowuje się do kapłaństwa.

Terapia przy sercu Matki

– Podczas Mszy ks. Wacław mówił, żebyśmy złożyli w rękach Maryi wszystko, co było już martwe w naszym życiu. Tak właśnie czujemy – że Bóg dał naszym dzieciom i nam nowe życie. Zebrał nas w Wieczerniku i wyprowadził ze śmierci do życia – mówi jedna z mam. Wcześniej długo wpatrywała się w skrzatuską Pietę, w twarz Maryi, która – choć trzyma ciało martwego Syna – jest pełna nadziei. Grażyna spod Gdańska twierdząco kiwa głową, choć u niej, jak w Księdze Hioba, jedna tragedia goniła następną. – Nasza walka o syna zbiegła się z wypadkiem córki. Jedno dziecko uwikłane w narkotyki i dilerkę, drugie traci nogę. W jednym momencie miałam wspaniałe życie, cudowną rodzinę, w następnym – wszystko rozpadło się jak domek z kart – przyznaje, ale nie o tym chce opowiadać. Woli mówić, jak dzięki wspólnocie syn wychodzi na prostą, i pokazywać zdjęcie córki – sportsmenki, reprezentantki Polski. – Z tego wszystkiego, co było złe w naszym życiu, Bóg wyprowadza jeszcze większe dobro, jeśli tylko złożymy w Nim naszą ufność – nie ma wątpliwości.

Na całym świecie jest ponad 70 domów Cenacolo. Pierwszy polski dom oficjalnie otwarto w 2001 roku w podkoszalińskim Giezkowie. Kolejne powstały w Jastrzębiu-Zdroju i Porębie Radlnej koło Tarnowa. Na Śląsku powstaje właśnie dom dla dziewcząt w Służcu. Niewykluczone, że także w wielkopolskim sanktuarium Cenacolo zapuści korzenie. – Jest pełna nadziei obietnica, że otworzymy dom w Skrzatuszu. Pomysł dojrzewa, a my modlimy się o to gorąco. Nie ma wątpliwości, że tu, przy sercu Matki, wspólnota będzie czuła się doskonale – uśmiecha się ks. Wacław Grądalski.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7