W Afryce zobaczyłam, jak może wyglądać miłość do Boga bez oczekiwania czegoś w zamian – mówi Anna Mara.
Anna Leszczyńska-Rożek: Jak to się stało, że wyjechałaś uczyć w afrykańskiej szkole muzycznej?
Anna Mara: To był cud! Wcześniej pracowałam, grając i śpiewając z zespołem na statkach wycieczkowych. Odwiedzałam różne miejsca na świecie, prowadziłam ciekawe i wygodne życie. Jednak cały czas w głębi serca marzyłam o wyjeździe na misje do Afryki. Czasem przychodziły myśli o stworzeniu jakiegoś projektu, dzięki któremu mogłabym zrealizować swoje marzenie. W którymś momencie poczułam silne przekonanie, że muszę tam wyjechać jak najszybciej. Pamiętam wieczór, kiedy na modlitwie poprosiłam Pana Boga o jakieś rozwiązanie mojej sytuacji. Jeszcze tej samej nocy na Facebooku znalazłam ogłoszenie o naborze nauczycieli do pierwszej i jedynej dotychczas African Music School w Republice Środkowoafrykańskiej. Następnego dnia wysłałam chyba z 10 e-maili. I tak trafiłam w to niezwykłe miejsce.
Tak po prostu?
Tak! Jedyną przeszkodą była słaba znajomość języka francuskiego. Motywację jednak miałam ogromną i przez parę miesięcy, które zostały do wyjazdu, intensywnie się uczyłam.
Jaki miałaś plan? Wiedziałaś, co Cię czeka?
Oczywiście miałam plan, jak przeprowadzić rekrutację, a potem uczyć dzieci; które przedmioty wybrać, czego ich nauczyć. Ale sytuacja na miejscu kompletnie mnie zaskoczyła. Na egzamin wstępny przyszło ponad sto dzieci. Od 6-latków po młodzież prawie 18-letnią. Czekały na swoją kolejkę mimo zmęczenia, chorób, głodu i pragnienia. To było przejmujące…
Ile dzieci przyjęliście?
Mieliśmy przyjąć tylko 10, a skończyliśmy na 53 osobach. Pamiętam jednego z ostatnich chłopców – czekał tyle godzin, a na koniec okazało się, że nie ma już wolnych miejsc. Jego prezentacja i zdolności muzyczne zmusiły nas do znalezienia jeszcze jednego miejsca w szkole. Dziś jest najlepszym uczniem. Ma szansę zostać naprawdę wybitnym muzykiem.
Jak wyglądała rekrutacja, a potem nauka?
Dzieci zdawały egzamin wzorowany trochę na egzaminach wstępnych do szkół muzycznych w Polsce. Musiały zaśpiewać dwie piosenki, powtórzyć rytm, dźwięki, melodie, określić tonację. Byłam zaskoczona, bo bardzo swobodnie, często z aktorską oprawą prezentowały swoje piosenki. Rytmicznie potrafiły powtórzyć bardzo skomplikowane układy. Wybór okazał się niezwykle trudny. Potem zaczęłam uczyć dzieci nut, harmonii, gry na pianinie, śpiewu, perkusji i ogólnej wiedzy o muzyce. Do tego dochodziły próby chóru, przygotowania do występów publicznych czy wspólne śpiewanie i granie w kościele.
Jak wygląda dzień dziecka w miejscu, gdzie uczyłaś?
Dzień w Bouar zaczyna się o 6.00, a o 18.00 dobiega końca. Dzieci wstają i najpierw szukają czegoś do jedzenia i picia. Do studni po wodę czasem wędrują bardzo długo, a i tak na miejscu okazuje się, że nie zawsze jest ona czysta. Jedzenie zdobywają na zewnątrz. Najczęściej jest to maniok. Aby ta roślina była jadalna, musi zostać odpowiednio przetworzona, a to trwa czasem 3 dni. Zdarza się, że dzieci nie jedzą aż do obiadu, a czasem nawet cały dzień. Rzadko udaje im się znaleźć jakiś owoc. Najczęściej do szkoły idą głodne. Po południu przychodzą do szkoły muzycznej. Mimo zmęczenia pełne energii i z uśmiechami od ucha do ucha. Tutaj dostają coś do jedzenia i wodę do picia. Zajęcia często trwają 4–5 godzin, co nie stanowi dla nich żadnego problemu. Wiele z nich zostaje jeszcze na dodatkowych zajęciach chóru!
Z czym jeszcze oprócz głodu i pragnienia muszą się mierzyć dzieci?
Sporo z nich wychowuje się bez rodziców. Widok 5-latka niosącego na plecach młodszego brata czy siostrę jest normą. Często dzieci są bite, wykorzystywane seksualnie przez dorosłych. Zaniedbane, brudne, chore... Podczas kolacji u jednej z rodzin zauważyłam, że najmłodsze dzieci są ostatnie w kolejce do posiłku. Najczęściej im nie wystarcza już jedzenia. Zdarzają się oczywiście rodziny, które inaczej funkcjonują, ale większość dzieci żyje w bardzo złych warunkach. Jest wobec nich stosowana przemoc w domach i w szkole. Byłam zszokowana, kiedy po raz pierwszy weszłam do szkoły, gdzie przy ok. 100 uczniach w sali panowała kompletna cisza. Zresztą dzieci na początku podchodziły do mnie, osłaniając głowy. To, że są bite czy wykorzystywane seksualnie, często odgrywały w scenkach, a czasem opowiadały mi o tym między lekcjami.
Jakie mają marzenia?
Większość dzieci marzy o tym, aby dostać mydło, szczoteczkę do zębów czy nowe ubranie. Jeden chłopiec, Bienvenue, marzył o tym, aby dostać… drzwi. Podpisałam więc jedyne drzwi w szkole jego imieniem i powiedziałam mu, że od tego dnia należą do niego, nie może jednak ich zabrać, bo będzie przeciąg w sali. Pamiętam jego szczęście wymalowane na buzi. Od tego dnia co rano stawał dumny przy swoich drzwiach i wpuszczał przez nie do klasy pozostałych uczniów. Tak niewiele i tak dużo.
Jak radziłaś sobie z emocjami? To musiało być trudne…
Nieraz ryczałam, widząc to wszystko, ale jedynym lekarstwem było być tam dla nich na 100 procent. Nie ograniczałam się tylko do nauki muzyki. Spędzałam z dzieciakami mnóstwo czasu. Niekiedy potrzeba im było rozmowy, zabawy, a czasem przytulenia. Zdarzało mi się wyprać im ubrania czy zorganizować dla niektórych buty. W najtrudniejszych momentach pomagała mi modlitwa i myśl, że potrzebujemy się nawzajem.
Czego Cię nauczyła praca w Afryce?
To, co tam przeżyłam, pozwoliło mi lepiej poznać siebie, moje możliwości, wytrzymałość i to, jak radzę sobie w trudnych sytuacjach. Zmienił się też bardzo mój sposób patrzenia na rzeczywistość w naszym świecie. To, ile jedzenia marnujemy, jak żyjemy, co dajemy z siebie innym ludziom. Podczas pobytu w Afryce zbliżyłam się do Boga. To tam zobaczyłam, jak może wyglądać modlitwa i miłość do Niego bez oczekiwania czegoś w zamian. Tego nauczyli mnie ludzie, którzy nie mając niczego, tak dużo mi dali.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.