Pustynia Korr to obszar znajdujący się na północy Kenii - poniżej jeziora Turkana, mniej więcej pomiędzy dwoma miastami: Isiolo i Marsabit.
Adam Dziadak MWDB
Ostatni list hrabiego Barry Kenta.
Hej, hej. Po długiej nieobecności spowodowanej bliżej mi nieznanymi przyczynami znowu zasyłam Wam garść wieści wszelakich z Afryki. Jest to już ostatnia przesyłka, bo jak chyba wiecie w Polsce stawie się w okolicach przyszłego obiadu czwartkowego (19 sierpnia). Trudno mi się było zmusić do napisania czegokolwiek, mając świadomość że niedługo będę mógł opowiedzieć Wam o tym wszystkim na gościnnej polskiej ziemi. Nosząc jednak w pamięci maksymę z lat, gdy dziecięciem byłem - że “wszystko co zagraniczne jest lepszejsze” - JW23 znowu nadaje z Nairobi.
Mieszanka sprzecznych uczuć wypełnia moje myśli, bo z jednej strony cieszę się, że wracam do Was wszystkich – rodziny, przyjaciół, znajomych, a z drugiej mam świadomość, że dobiega końca jedna z najpiękniejszych przygód mojego życia. (tu narrator zaszlochał ciężko nad przemijającym czasem i ogólnie sobie zaszlochał).
No to wstęp i psychoanalizę mamy za sobą. Teraz odpowiem może na filozoficzne pytanie ”gdzie byłem kiedy mnie nie było” tzn. kiedy nie pisałem. Jest to o tyle ważne, że wolontariuszka Gosia, która nieco wcześniej zakończyła swoją afrykańską misje, była proszona o wyjaśnienia “dlaczego Adam wrócił wcześniej i czy jego stan się poprawia”. Przypomina mi się historia, gdy niedługo przed wyjazdem znajomy poinformował mnie uprzejmie, że jak wieść gminna niesie “już od trzech miesięcy siedzę w Etiopii i rodzice bardzo się martwią”. Muszę Was rozczarować – nie licząc kilkudniowej biegunki, lekkiego skręcenia kostki i zbicia dwóch par okularów nie miałem żadnych innych chorób “tropikalnych”. Malaria podobno może się ujawnić po pewnym czasie, ale tak czuje w kościach, że komary latoś były dla mnie łaskawe. Nie to żebym był jakimś strongmanem, bo choć trochę jeździłem po Afryce Wschodniej, w Nairobi, w którym spędziłem zdecydowana większość czasu niebezpieczeństwo zachorowania jest znikome. Ale w przewodniku Pascala czytam na przykład takie rewelacje, że “w Nairobi woda z kranu nie nadaje się do picia(…)Biedniejsi ją przegotowują, a co bardziej zamożni piją tylko butelkowaną”. A my plujemy śmierci w twarz przegotowaną woda z wodociągu, którą codziennie tu pijemy. Smakuje nawet lepiej niż w Warszawie. Oczywiście nie spożywam jej prosto z kranu, ale nawet w Polsce nie miałem tego zwyczaju. Bosco Boys czynią to jednak z “miłą chęcią”.
Rozumiem dobre intencje, które przyświecają autorom wydawnictw z cyklu bądź sterylny jak Michael Jackson i nie daj się zabić poza UE, ale robią one z turystów żałosne niemoty, które na widok muchy chodzącej po jedzeniu nieomal dostają spazmów (czego sam byłem świadkiem). Jasne, że nie można bagatelizować pewnych spraw, ale są tzw. granice niezdrowego rozsądku.
Musze się uderzyć w piersi i wyznać, że część mojego pobytu (ok. 1/11) spędziłem na tzw. turystyce misyjnej. Czy to dużo czy mało? Raczej dużo. Na szczęście moja praca nie ucierpiała na tym zbyt wiele. Starałem się zrobić to w miarę bezkolizyjnie wobec obowiązków, jakie na mnie spoczywały. Jeśli się udawało korzystałem z przerw wakacyjnych w szkole, odwiedzin innych wolontariuszy, czy “służbowych” wyjazdów misjonarzy. Tak jak mi powiedział jeden ze studentów – “wy wazungu to lubicie podróżować”. Trudno jednak usiedzieć w miejscu, gdy dookoła takie miejscówki. W przeciągu tego miesiąca, który przeznaczyłem na włóczęgostwo dosyć sprawnie uporałem się z Kenią, Ugandą i Tanzanią. I o ile ta pierwsza zjeździłem wszerz i wzdłuż, dwa pozostałe kraje raczej wszerz. O poprzednich safari rozwodziłem się obszernie w ostatnim liście tutaj nie chce Wam psuć oczu na czytaniu. A działo się jak to zwykł mówić Jurek Owsiak. Przydarzyło się i pływanie z delfinami, i odwiedziny u polskiego reżysera przygotowującego w baszcie Zanzibarskiego fortu, festiwal filmowy, i spotkanie z ponad siedemdziesięcioletnim Ugandyjczykiem, który w jednej z wiosek łamaną polszczyzną przedstawił nam się jako pan Kozminski i zapytał się “dokąd spierdzielamy”. Była też wizyta w miejscu, gdzie woda wbrew prawom grawitacji płynie pod górę.
dokończenie na następnej stronie...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.