Rajmund Kolbe urodził się w roku 1894. Jako młody chłopak wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych. Tu otrzymał imię Maksymilian. Studia filozoficzne i teologiczne odbył w Rzymie i tam też w roku 1918 przyjął święcenia kapłańskie.
II
Łatwo powiedzieć, że cierpienie Auschwitz nigdy się nie powtórzy. Ale czy jest także łatwo powiedzieć komuś, kto bardzo cierpi, że życie mimo jego cierpienia ma sens? Jak wygląda z tej perspektywy sprawa "wartościowego" i "bezwartościowego" życia? To jest druga strona medalu, kiedy mówimy o Auschwitz. Nie przeżyłem piekła Auschwitz; zanim odważę się coś na ten temat powiedzieć, chcę wsłuchać się w świadectwa jego więźniów. Do tego celu posłużę się szczególnie badaniami opublikowanymi w latach 1961-1991 w krakowskim "Przeglądzie Lekarskim". Nie przywołują one tematu eutanazji w obozach koncentracyjnych. Była więźniarka mówiła mi, że nie było tam eutanazji, lecz tylko umieranie, walka o przeżycie i samobójstwo.
W Auschwitz umieranie było tak wszechobecne a życie tak śmiertelne, że śmierć dla wielu wyglądała jak wybawienie, jak droga do wolności, natomiast dalsze życie jak pewna droga ku zagładzie. Esesman Pery Broad napisał: "Już sam widok rzędów napiętych drutów kolczastych z tabliczkami "Achtung! Lebensgefahr!", wartownicy na wieżach z karabinami maszynowymi i pistoletami maszynowymi oraz martwe, gołe domy z cegieł, wprowadzały każdego nowego więźnia w stan beznadziei, wpajały weń przekonanie, że chyba już nigdy stąd nie wyjdzie na wolność. Ludzie, których siła witalna nie mogła sprostać temu obezwładniającemu wrażeniu, już po kilku dniach szli dobrowolnie na śmierć. Pracując w drużynach roboczych poza obozem, przekraczali łańcuch straży, by zostać zastrzelonymi, bądź też "szli na druty", jak to się nazywało w obozowej gwarze. Porażenie prądem wysokiego napięcia, seria z karabinu maszynowego, śmierć - chroniły ich przed oczekiwanymi dalszymi mękami. Gdy nocą padały strzały, każdy wiedział, że znów rozpacz pchnęła na druty człowieka, który leżał teraz w strefie neutralnej jak martwy strzęp. W ciągu lat istnienia obozu leżała tam niezliczona ilość tych, których paląca tęsknota za wolnością i najbliższymi, głód, ból, choroby czy okrutne bicie doprowadziły do decyzji, by dobrowolnie położyć kres wegetacji niegodnej człowieka. Innych znajdowano rankiem powieszonych na łóżku na własnym pasku".
W Auschwitz śmierć była codziennością, dlatego na samobójstwa nie zwracano większej uwagi. Doktor L. Kłodziński, w latach 1941-45 więziony w Auschwitz, i psychiatra Z. J. Ryn w swojej rozprawie na temat samobójstw w KL pisali: "Śmierć więźniów w obozie była zjawiskiem tak masowym, że uważano ją za tragiczną ČnormęÇ. Śmierć nie budziła zdziwienia, zdarzała się bowiem na co dzień, była jedynie kwestią czasu i to niemal dla każdego z więźniów. (...) W obliczu masowej śmierci samobójstwa stanowiły tak znikomy odsetek, że łatwo uchodziły uwadze. (...) Można stwierdzić, że śmierć samobójcza w obozie była na pewno śmiercią bardziej anonimową niż śmierć zadana przez personel obozu. O tym, że samobójstwa w obozie były powszechne i częste, świadczy fakt, że niemal wszyscy ankietowani, a także większość byłych więźniów badanych w klinice, osobiście zetknęła się z tym problemem". Były więzień A. Skrabiana wspomina: "Zimno, głód i przeciągające się w nieskończoność bicie odbierały jakąkolwiek nadzieję na przetrwanie obozu. Samobójstwo w tej sytuacji było po prostu wyborem lżejszej i szybszej śmierci".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).