Skarbiec wiary Kościoła jest ogromny. Są w nim “nova et vetera” - rzeczy nowe i stare. Te “stare” nie starzeją się nigdy. A “nowe” nie są nowe. Trzeba jedynie najdawniejszą tradycję Kościoła odczytywać na nowo.
18. O grzechu w tych czasach?
Byłem kiedyś z dziećmi na wakacyjnej wycieczce. Dzieciaki bawiły się na łące, ja siedziałem sobie i patrzyłem… Dwie dziewczynki zaczęły się bić. Okładały się całkiem serio. Jeden z chłopców podbiegł, złapał bardziej agresywną koleżankę z krzykiem: “Co robisz! Nie wiesz, że to grzech?” To było dawno, ze dwadzieścia lat temu. Dziś też mam wiele sposobności obserwowania dzieci. Także bijących bez litości swoich kolegów. Od lat nie usłyszałem z ust dziecka argumentu “bo to grzech”. Ale usłyszałem kiedyś taki zarzut: “Bo wy (czyli księża) to tylko o grzechach potraficie mówić”. Zapytałem: “A jak pani myśli, czy ludzie już przestali grzeszyć?” Zaperzyła się i powiada: “Nawymyślaliście różnych zakazów, tego nie wolno, tamto grzech, z tego się spowiadaj, a jeszcze za to Bóg cię skarze”. Długo trwał spór z ową damą. Nie doprowadził do niczego. Ją samo słowo “grzech” doprowadzało do białej gorączki. Nie tylko ja dostrzegam niepokojącą ewolucję ludzkich sumień. Jakby robiły się coraz mniej wrażliwe. Jakby zło nie bolało tak bardzo, jak kiedyś. Jakby samego grzechu człowiek już nie dostrzegał.
A jednak w ludzkim życiu istnieje rzeczywistość, którą od pokoleń nazywamy grzechem. Podkreślam: w ludzkim życiu. Bo tylko człowiekowi, który zachowuje się jak człowiek, możemy przypisać zasługę lub winę. “Jak człowiek” - czyli wiedząc, co robi i zdając sobie sprawę z oceny swego czynu: dobro lub zło. Katechizm nazywa to czynem świadomym. A po drugie: można komuś przypisać zasługę lub winę tylko wtedy, gdy działa dobrowolnie, czyli sam chce tego czynu. Jakby nie patrzeć na człowieka, jakby nie usprawiedliwiać i tłumaczyć jego zachowania, jakby nie starać się oczyszczać go od odpowiedzialności, trzeba przyznać, że każdy z nas od czasu do czasu w świadomy i dobrowolny sposób decyduje się na czyn zły.
Ucząc dzieci religii, co roku obserwuję pewną prawidłowość w klasie I i II. Temat: grzech. Nieodmiennie zaczynam od opowiastki o Witku (bohater moich historyjek), potem staram się dzieci doprowadzić do refleksji nad sobą: Może i ty zrobiłeś coś złego? (Nie wprowadzam jednak jeszcze pojęcia “grzech”). Pierwszaki chórem krzyczą: “Nieee!” Próbuję drugi raz: A może jednak? Kto przyjdzie i powie mi na ucho? Po drugiej, trzeciej próbie podchodzi jedno, dwoje dzieci. Ta sama grupa za rok. Temat realizowany prawie identycznie. Już nie ma chóralnego “Nieee”. Podchodzi pierwsze, drugie dziecko. Potem całe kolejka. W dzieciach obudziło się poczucie odpowiedzialności za czyny. Obudziła się świadomość moralna. Gorzej, jeśli ktoś pod tym względem zostaje pierwszakiem do końca życia. Znam takich. Są niebezpieczni dla siebie i otoczenia. Jeszcze gorzej, jeśli ktoś zatraci w życiu poczucie grzechu, które w naturalny sposób dojrzało w nim w dzieciństwie. Taki człowiek staje się potworem bezwzględnym dla wszystkich i wszystkiego wokół siebie.
Jest jeszcze jeden problem. Napisałem, że każdy z nas od czasu do czasu decyduje się na czyn zły. Ale: który czyn na taką ocenę zasługuje? Co jest miarą zła? Kto nakreśla granicę pomiędzy dobrem a złem? A może takiej granicy nie ma? Jest. Sienkiewiczowskie “jak ktoś Kalemu ukraść krowy” jest, niestety, jednym z najbardziej oczywistych ludzkich doznań. Nie mów więc, że nie ma zła. A granica? Prawo stanowione przez ludzi nakreśla taką granicę - ale dotyczy ona tylko ograniczonego wycinka naszych spraw, reguluje tylko to, co zewnętrzne, co poddaje się dowodom. Nie mówiąc o tym, że nakreślana przez człowieka granica między dobrem i złem zawsze jest jakoś ułomna. Dla przykładu: w Polsce eutanazję prawo ocenia jako przestępstwo, w Holandii zaś dopuszcza. Aborcja raz była wręcz pochwalana, to znów zdecydowanie odrzucana, a wreszcie dopuszczana. Taka granica między dobrem i złem nie jest żadną granicą. Bo to nie człowiek może tu decydować - problem polega na poznaniu tej granicy i jej uznaniu, nie na jej stanowieniu. Tym różni się moralność od prawa. Jako chrześcijanie (zresztą nie jedyni) twierdzimy: granicę dobra nakreślił sam Bóg. Bo, jak mówi Jezus, “nikt ni jest dobry tylko sam Bóg” (Mk 10, 18). Człowiek czyniąc samego siebie arbitrem dobra, dokonuje zamachu na autorytet samego Boga. Zresztą - opowieść o grzechu Adama i Ewy, posługując się obrazem, o tym właśnie mówi. Granica między dobrem i złem zanika także tam, gdzie ginie wiara w obecność Boga wśród nas, czy wręcz w Jego istnienie. Tam nie ma moralności, zostaje co najwyżej prawo. A człowiek prędzej czy później przestaje być człowiekiem. Mimo wszystko wolę mieć do czynienia z grzesznikiem, choćby wielkim, ale człowiekiem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).