publikacja 26.07.2025 16:32
Cóż – jak zauważył pewien niemiecki poeta epoki baroku – „co jeden buduje, to drugi burzy.”
„Po co nam ta chata?” – pytałam jako przedstawicielka młodszego pokolenia jakieś czterdzieści lat temu, kiedy dom w Pewli Ślemieńskiej znalazł się w posiadaniu naszej rodziny. Nieco później zdarzyło mi się nawet popełnić wierszyk, w którym dowodziłam, że od tego domu – starego, sprzedanego niegdyś za długi i podobno przeklętego – stokroć lepszy byłby namiot, „po którym ślizga się wiatr.” „Nie marudźcie, będziecie mieli bazę wypadową w góry”- tłumaczyli starsi. Wtedy akurat panowała moda na posiadanie domku na wsi, najlepiej w górach.
Od czterdziestu lat nikt nie mieszka tu na stałe, choć pojawiały się takie pomysły. Ciągle jednak – od wczesnej wiosny do jesieni, rzadziej zimą - przyjeżdżamy tu my, rodzina, a także przyjaciele, znajomi, czasem przyjaciele przyjaciół albo znajomi znajomych. Mnóstwo osób przewinęło się przez ten dom w ciągu czterdziestu lat. Z grubsza można by ich podzielić na jednorazowych lub kilkukrotnych gości i stałych bywalców.
Dom - szary, parterowy, kryty eternitem - wyglądał na budynek z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Gdybyśmy zaopatrzeni w odpowiednią wiedzę przyjrzeli się dokładnie jego piwnicom i niektórym detalom architektonicznym, odkrylibyśmy, że jest znacznie starszy. „Dobra galicyjska cegła” – powiedział majster, który podjął się przebudowy domu. W jej wyniku strych zmienił się w przytulne poddasze, eternit został zastąpiony przez blachodachówkę, piece przez centralne ogrzewanie, stare okna przez nowsze, szczelniejsze. Niebawem piec w piwnicy, posiadający wszelkie atesty z początków dwudziestego pierwszego wieku, okazał się przebrzydłym kopciuchem, a okna nie spełniają oczywiście najnowszych norm.
Piec wymieniliśmy w odpowiednim terminie na pelletowy. Wygodniej, czyściej, z komina tylko od czasu do czasu sączy się wąska smużka dymu. Zapylenie z pewnością mniejsze, ale jeśli spojrzeć, że tak powiem, ogólnoekologicznie, nietrudno zauważyć, że surowiec do produkcji tego paliwa trzeba przewieźć do miejsca produkcji, do procesu produkcji użyć energii pozyskanej z innych paliw, potem przewieźć pellet do miejsca dystrybucji i dalej do klienta w standardowych piętnastokilogramowych porcjach zapakowanych w worki z dość grubego plastiku. No i do tego, by ogrzewanie zadziałało, potrzebny jest prąd. Oby nie było wojny ani niespodziewanych wyłączeń… I żeby w chórze głosów potępiających w czambuł paliwa kopalne nie pojawiły się znów głosy o potrzebie odejścia od paliw stałych. Pellet na szczęście kopalny nie jest, ale stały jak najbardziej.
Okna na te najszczelniejsze można jeszcze wymienić, jeśli padnie odpowiedni rozkaz, jeden problem jest jednak nie do przeskoczenia. Grube, stare mury domu stojącego u podnóża góry, w pobliżu rzeki, są zwyczajnie wilgotne. Jako tako schną tylko w największe upały. Dzięki temu na parterze domu panuje przyjemny chłód, nikt tu nawet nie pomyśli o klimatyzacji. Tylko że takiego budynku nie da się skutecznie ocieplić. Przedtem trzeba by położyć izolację, a to ze względu na wiek i stan budynku mogłoby się okazać i nieopłacalne, i nie w pełni bezpieczne. Nie mówiąc już o sensie tego przedsięwzięcia, bo jaki jest sens ocieplania budynku, w którym zimą bywa się rzadko lub wcale?
Cóż – jak zauważył pewien niemiecki poeta epoki baroku – „co jeden buduje, to drugi burzy.” Może jakiś sąsiad kupi kiedyś ten dom do wyburzenia i poszerzy sobie ogród. Może ktoś z naszego młodszego pokolenia wyburzy i postawi kemping albo altankę. Dlaczego wydaje mi się, że domy jak ludzie powinny żyć do naturalnego kresu swoich możliwości?
Cóż tam jednak rozterki mieszczuchów, którym zachciało się drugiego domu na wsi, choć – jak zauważają mądrzy ludzie - mieszkać można tylko w jednym, w drugim co najwyżej pomieszkiwać. Prawdziwy problem mogą mieć ci, którzy w starych domach nie pomieszkują, tylko żyją. Ale o tym potem…
Stary dom