Co możemy zrobić, by nasze wspólnoty parafialne stawały się coraz bardziej domem. Nie tylko dla młodych.
Śledzący Światowe Dni Młodzieży już wiedzą. Tytuł jest cytatem z homilii, wygłoszonej podczas Mszy otwarcia przez patriarchę Lizbony, kardynała Manuela Clemente. Pisząc dzisiejszy felieton nie mam zamiaru odnosić się do tego, co dzieje się w Portugalii. Chciałbym natomiast zastanowić się co możemy zrobić, by nasze wspólnoty stawały się coraz bardziej domem. Nie tylko dla młodych.
Na początku musimy wyzbyć się iluzji. Gdy mówimy dom nie mamy na myśli bieszczadzkiego schroniska dla aniołów. Żaden dom takim nie jest. Tworzą go ludzie. A to znaczy, że sąsiadują ze sobą pod jednym dachem wielkość i słabość, radość i zmęczenie, twórczość i zwykłe lenistwo, fascynacja i zniechęcenie. Dwa pokolenia. Młodsze przez lata na rękach noszone pokazuje rogi. Oczekiwania rodziców krzyżują się, a nawet rozmijają z planami dzieci. Tygiel, czasem bardziej niż wspomniane schronisko, przypominający mityczną puszkę Pandory. O co chodzi, najlepiej wiedzą i rozumieją ci, którzy podczas pandemii siedzieli zamknięci pod jednym dachem przez kilka tygodni. Izolacja przed wirusem nie chroniła przed drzemiącymi wówczas w każdym z domowników lękami.
Wiemy o tym wszyscy aż nadto dobrze, mimo to, myśląc o Kościele, oczekujemy czegoś w rodzaju przedsionka raju. Oczywiście jest nim gdy sprawujemy liturgię, często nazywaną przedsmakiem nieba czy oknem na niebieskie Jeruzalem. Rzecz w tym, że w owym przedsionku spotykają się mniej i bardziej sprawiedliwi, pobożni i letni, celnicy i faryzeusze, wszyscy razem wzięci będący ludem w drodze.
Ale Kościół to nie tylko liturgia. Kościół to wspólnota mająca być domem. Jak w Psalmie 68: „Bóg dom gotuje dla opuszczonych, jeńców prowadzi ku lepszemu życiu”. I tu dochodzimy do kwestii praktycznych. Zgodnie ze starą zasadą musimy mieć plan. Felieton nie jest miejscem gdzie takowy można przedstawić. Wszelako można wskazać na pewne idee czy problemy.
Na początku lat dziewięćdziesiątych Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, po reaktywacji, odzyskało Dom Orłów. Zaproszono wówczas na Śnieżnicę duszpasterzy młodzieży z całej Polski by zastanawiać się nad wyzwaniami, jakie przyniosła nowa rzeczywistość. Co nie było proste. Jak mawiał w przekąsem jeden z wykładowców KUL-u pod koniec poprzedniej dekady: Kościół w Polsce założył, że komunizm będzie trwał wiecznie. Tymczasem mieliśmy niespodziankę.
Spotkanie od samego początku naznaczone było podziałami. Starym działaczom KSM-u marzył się powrót do tego, co było przed wojną. Księża zaangażowani w ruchach odnowy mówili o potrzebie ewangelizacji i formacji, słuchając z przymrużeniem oka projektów tworzenia kawiarenek parafialnych. Przysłuchujący się ze zdziwieniem gość zza południowej granicy, pytany o receptę na duszpasterstwo w Czechach, odpowiadał jednym zdaniem: spać z młodymi na jednej podłodze. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że używamy tych samych słów, ale podkładamy pod nie odmienne treści. Z perspektywy czasu mogło się wydawać, że rozjechaliśmy się bez konkretnych wniosków na przyszłość.
Po latach przyznać muszę z pokorą, że w tych wyśmiewanych wówczas kawiarenkach jest sens. Podobnie zresztą jak w spaniu na jednej podłodze.
Ksiądz Blachnicki mawiał, że spotkanie jest jednym z podstawowych charyzmatów Ruchu Światło-Życie. Że wszystko zaczyna się od spotkania. Rzeczywiście, jeśli spojrzymy z perspektywy ewangelicznej, musimy zauważyć te wszystkie momenty, gdy nie ludzie szli za Jezusem, ale On sam wychodził im na spotkanie. Taka jest historia każdego z apostołów i tych wszystkich spotkań w domach celników i grzeszników. Wysyłając uczniów każe im wejść do domu, jeść co podadzą, uzdrawiać chorych i głosić. Przygoda z Dobrą Nowiną o królestwie zaczyna się od wspólnego posiłku. Przygotowując otwarcie nowego domu pod Turynem (Casa della madia – dosł. Dom pieczenia chleba) Enzo Bianchi wskazał trzy kluczowe w nim miejsca: kaplica, wspólny stół i kącik, gdzie każdego można wysłuchać.
Przed kilku laty wróciła do parafii rodzina, która kilka lat spędziła za Atlantykiem. Pytani czego brakuje im w polskiej parafii wskazali na brak miejsca, gdzie można spotkać się po Mszy świętej, wypić kawę czy herbatę i porozmawiać.
Natomiast ze spaniem na jednej podłodze może być problem. Oczywiście pamiętam doskonale czasy, gdy było ono normą. Dziś troska o młode pokolenie wypracowała normy, przepisy, zasady, w myśl których ta praktyka jest niemalże niemożliwa. I zapewne trudniej znaleźć ekipę, gotową koczować na wakacjach czy zimowisku w warunkach spartańskich. Wyjątkiem są środowiska skautów i harcerzy, ale i tu wymagania są coraz bardziej wyśrubowane. Czego znakiem są chociażby poustawiane w lesie obok obozów TojToje.
Zresztą nie tylko ze spaniem. Pojechaliśmy kiedyś z grupą młodzieży na kilka dni do ośrodka nad jeziorem. Przyzwyczajeni do wspólnego przygotowywania posiłku wpadli w kilkoro do kuchni, by wynieść jedzenie na stoły. W oczach pracowników przerażenie. Nie wolno! Mają grzecznie siedzieć przy stole i czekać. Przyznajmy, w takich klimatach można czuć się obsłużonym, ale nigdy twórcą, budowniczym domu. Dlatego zazdroszczę trochę dzieciakom mojej chrześniaczki we Włoszech. Tam po staremu można wyjechać z grupą parafialną i zamieszkać w starej stodole, patrzeć na świat przez serduszko w drzwiach latryny i myć się w wodzie z potoku. I żaden urząd się nie czepia.
I tak doszliśmy w ostatnim akapicie do najważniejszego wniosku. Kościół staje się domem wówczas, gdy nie oczekujemy by ktoś nas obsłużył, ale w Jego tworzenie angażujemy cząstkę siebie. Być może ułomną, kruchą, niedoskonałą, ale to moja cząstka, ofiarowana spotkanemu człowiekowi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).