Nie chodzi o to, by zastąpić rodzinę, ale by znów nauczyć się ją tworzyć. To najpewniejsza droga do szczęścia. W końcu napisano: Nie jest dobrze, aby człowiek był sam.
W Mediolanie trwa VII Światowe Spotkanie Rodzin. Na Śląsku – metropolitalne Święto Rodziny. W niedzielę ulicami 45 polskich miast przejdą Marsze dla życia i rodziny. O rodzinie bardzo wiele się mówi i pisze. I dobrze. Najwyższy czas.
Tegoroczne hasło duszpasterskie brzmi: Kościół naszym domem. Pięknie brzmiące słowa. Dlatego szczególnie cenne wydaje mi się spostrzeżenie metropolity katowickiego, że jest to hasło niebezpieczne. Dziś nie każdemu dom kojarzy się pozytywnie. Nie każdemu kojarzy się z dobrymi relacjami. Rodzina rozumiana jako miejsce, gdzie człowiek jest bezpieczny, gdzie jest przyjmowany i afirmowany, rodzina jako miejsce wspólne przeżywa potężny kryzys. I nie dotyczy to tylko tzw. środowisk patologicznych. Nie zawsze jest związane z alkoholem. Potężną grupę rodzin dysfunkcyjnych, czyli niespełniających wobec swoich członków – zwłaszcza dzieci – podstawowych funkcji stanowią rodziny rozbite. Prawnie lub emocjonalnie (przeczytaj relację z XXI Sympozjum Piekarskiego dotyczącego właśnie tych zagadnień).
Ran w nich zadanych nie widać. Odbijają się na naszym życiu społecznym. Widać ich ślady w obawie przed zakładaniem własnych rodziny. W nieumiejętności budowania zdrowych, dojrzałych więzi. W niezdolności do dojrzałej miłości. Nie, to nie krytyka „dorosłych dzieci”. Żeby coś budować, trzeba mieć jakiś wzór. Jakiś przykład. Wiedzieć, że coś jest możliwe. Zachwycić się. Jeśli go nie ma, skąd ci ludzie mieliby wiedzieć, że można inaczej?
Kościół naszym domem. Hasło trudne, bo trzeba wytłumaczyć, czym jest dom i czym jest rodzina. Czym powinna być. Nie tylko wytłumaczyć: trzeba pokazać. Pozwolić doświadczyć. Wtedy we własnych domach, we własnych rodzinach będą mogli budować życie inaczej. Po swojemu. Odtwarzając naruszone więzi.
Relacje między ludźmi nie powstają z samego faktu zawarcia związku. Założenie rodziny nie spowoduje odgórnie dobrostanu psychofizycznego. Podobnie wspólnota. Dowolna. Dobre relacje zawsze wymagają wysiłku i zaangażowania. Wymagają wzajemnego szukania drogi do siebie.
Rodzina jest szkołą życia we wspólnocie – mówiono w trakcie XXI Sympozjum Piekarskiego. Istotnie. Ale skoro często nie jest, może trzeba zdanie odwrócić? Może właśnie w Kościele, we wspólnocie, ludzie powinni mieć szansę się uczyć takiego bycia i działania we wzajemnym do siebie odniesieniu, przez które każdy członek wspólnoty ma szansę poczuć się przyjęty i afirmowany. Może właśnie we wspólnocie jest miejsce na to, by nauczyć się być ojcem, matką, siostrą, bratem, córką, synem? I przenieść to doświadczenie do własnych rodzin?
Czy to możliwe? Możliwe. Pod jednym warunkiem – że każdy, także ten kto niesie w sobie wiele ran – zechce spróbować. Zechce budować od nowa. Zechce przebaczyć. Uwierzy, że jest to możliwe, choć niełatwe. I – co ważne – zechce to, czego się nauczy sprawdzić we własnym domu.
Nie chodzi w końcu o to, by zastąpić rodzinę, ale by znów nauczyć się ją tworzyć. To najpewniejsza droga do szczęścia. W końcu napisano: Nie jest dobrze, aby człowiek był sam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).