„Jeśli jesteś chrześcijaninem, ratuj nas” – napisał dr Blumstein. I doktor Docha ratował…
A było to tak…
Rodzinę dr. Chaima Blumsteina Niemcy zamknęli w grodzieńskim getcie. Jakimś cudem udało się doktorowi wysłać gryps do dr. Dochy: „Jeśli jesteś chrześcijaninem, ratuj nas”. Ratować? Ryzykować śmierć wszystkich bliskich i ratować? Doktor Docha odpowiedzi poszukał przed Najświętszym Sakramentem. I już wiedział… Potem, w lapidarnych wspomnieniach, tak pisał: „Miałem kolegę Żyda, doktora Blumsteina w Grodnie. Prosił mnie o ocalenie mu życia wraz z całą rodziną. Łatwo to powiedzieć, a jakże trudno wykonać. W razie nieudania się – pewna śmierć. Ale to przecież był kolega. Wynajęliśmy ciężarowy niemiecki samochód obsługiwany przez kierowcę Polaka. Położyliśmy na podłodze całą rodzinę doktora Blumsteina. Narzuciliśmy na nich różnych szmat. Na szmatach umieściliśmy różny sprzęt, przeważnie drewniany, i… pojechaliśmy”. I jedna uwaga: doktor przygotowany był na ratowanie czterech osób. Do auta weszło niespodziewanie dwanaście. Zabrali wszystkich, mimo że ich wcześniej nie znali.
Kierowca auta jednak nie wytrzymał psychicznie. Gdy minął kolejny posterunek niemieckiej żandarmerii, wyrzucił wszystkich z samochodu. Udało im się umknąć i schronić.
– Ojciec był bardzo mocny psychicznie i ufał Bogu. Dlatego się na to zdecydował i udało się. Potem musiał uratowanych ulokować w bezpiecznych miejscach. W swoim domu, ze względu na to, że ciągle było tam wielu pacjentów, nie mógł ich ukryć. Od razu wszystko by się wydało. Rodzinę Blumsteinów umieścił u pani Anieli Staniewskiej.
Donosiciele i bohaterzy
Największy lęk wiązał się ze skupowaniem i dostarczaniem żywności. Doktor Docha nie potrzebował przecież tak wielu worków mąki i ziemniaków dla swojej rodziny. To, że skupował produkty rolne, zwróciło uwagę ludzi. Znaleźli się donosiciele. Doktora i jego rodzinę uratowało to, że i on ratował wszystkich. Przez długi czas leczył grubego niemieckiego komisarza. Miał ciężką cukrzycę, bardzo cierpiał. I ten właśnie komisarz wziął doktora na rozmowę. Pokazał mu donos, w którym ktoś napisał, że Docha ratuje Żydów. Komisarz porwał kartkę w drobny mak i warknął: „Drugi raz nie podrę. Zginiesz…”.
– Ojciec oczywiście wyparł się wszystkiego – mówi dr Król. – Lecz nie przestał pomagać…
Kiedyś do drzwi Dochów zapukały dwie siedemnastoletnie dziewczyny: Helena i Fannia. I akcent, i wygląd zdradzały, że były uciekinierkami z getta. – Próbowały oszukać ojca, mówiąc, że są polskimi dziewczynami i szukają pracy. Helena wspominała, że powiedział im wtedy: „Jesteście Żydówkami. Jak was znajdą, to zabiją was oraz mnie, moją żonę i córki. Jednak mam przykazanie od Pana Boga Wszechmogącego, aby ratować cierpiących Żydów. Jeśli Bóg otoczył was swoją opieką i przywiódł tutaj z getta, a Niemcy was nie znaleźli, to ja wam pomogę”.
Dziewczyny udało się uratować. Po wojnie wyjechały z Polski.
Praca po wojnie
Wojna się skończyła. Granice się zmieniły. Rodzina Dochów zdecydowała się na wyjazd do nowej Polski. Zamieszkali w Sokółce. To był czas prześladowań żołnierzy AK. Tymczasem podczas okupacji doktor Docha był szefem służby sanitarnej w obwodzie Armii Krajowej Grodno Lewy Niemen. Po wojnie działał też w obwodzie Sokółka Armii Krajowej Obywatelskiej. – Ojciec nic nam nie mówił ani o działalności w czasie wojny, ani po wojnie. Matka podobnie. Wiedzieli o aresztowaniach, donosach. Rodzice nie chcieli narażać nas i siebie – mówi dr Król. – Na co dzień żyło się zwyczajnie: głównie ciężką pracą. Ale i radościami: matka pięknie grała i śpiewała, ojciec kochał peonie i je hodował.
Po wojnie został dyrektorem sokólskiego szpitala. Prowadził również poradnię przeciwalkoholową.
– Tata marzył, żebyśmy wszystkie trzy poszły na medycynę. Niestety, obie siostry zmarły. To był dla rodziców straszny cios… Mnie tata przygotowywał do studiów medycznych poprzez pracę: zabierał na wizyty domowe, pokazywał wielką biedę, potrzeby ludzi. Kiedyś przychodzimy do jakiegoś domu i widzę obraz: uboga izba, pięcioro dzieci, matka mówi ni po polsku, ni po białorusku. Dzieci są całkowicie gołe, przykryte jakąś derką, matka płacze: mąż wszystkie ubrania zabrał i poszedł pić. Ojciec mój wspierał te biedne kobiety, mówił, że to bohaterki dnia codziennego, bo walczą o przetrwanie każdego dnia. Dlatego mocno walczył z alkoholizmem mężczyzn, który wówczas był plagą.
Doktor Docha był też bardzo aktywnym parafianinem. Działał przy kościele św. Antoniego. Został przez papieża Pawła VI wyróżniony odznaczeniem Pro Ecclesia et Pontifice.
Doktor Teresa Król po studiach na Akademii Medycznej w Warszawie wyszła za mąż, urodziła czworo dzieci. – Moja mama jest bardzo podobna do ojca: całe życie pracowała ciężko i ofiarnie. Pacjenci ją kochali… Podobnie jak dziadek siłę czerpała z wiary – mówi córka dr Król Dorota Bojemska. – Dziadek zmarł 40 lat temu, gdy byłam malutka. Niewiele pamiętam. Jednak właśnie w postawie mamy widzę dziadka.
Pani Dorota pamięta też wizytę w ich domu leciwych już Fannii Lubitch i Heleny Bibliowicz. Po latach bowiem obie kobiety ocalone przez dr. Dochę nawiązały kontakt z panią Janiną Dochową i jej córką. A stało się to dziwnym zrządzeniem losu: jedna z ocalonych przebywała w Miami na Florydzie. Na tamtejszej ulicy spotkała Polkę, która mówiła z „sokólskim” zaśpiewem. Od słowa do słowa okazało się, że zna doktorową Janinę Dochową. I pomogła w nawiązaniu kontaktu…
– Panie przyjechały niedługo potem do Polski. A pani Bibliowicz nawet chciała zaprosić nas do USA, żebyśmy wyjechali na stałe. U nas, w PRL, było wtedy ciężko. Ale moja mama odpowiedziała krótko: „Nie, nie pojedziemy”. Natomiast mój brat był w USA kilka miesięcy i pani Bibliowicz wspaniale go gościła. Zgłosiła też dziadka do odznaczenia Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Dziadek otrzymał order już pośmiertnie, odebrała go moja babcia.
Kontakt z potomkami dr. Dochy długi czas utrzymywali też potomkowie dr. Blumsteina. Jego syn był w Polsce wielokrotnie, odwiedzali Dochów. – Dziś czasem piszemy do siebie życzenia. Ale syn pana Blumsteina jest już bardzo leciwy. Powoli kontakt się urywa… – kończy opowieść pani Teresa. I patrzy na złotawy order: Sprawiedliwemu wśród Narodów Świata. I patrzy na czarno-białe zdjęcie. Razem z siostrami siedzą ojcu na kolanach. Są malutkie i radosne. Nie wiedzą jeszcze, że tatuś, którego kochają, to wielki bohater.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.