Jestem wdzięczny Bogu za to, że mogę żyć w Kościele wielokulturowym, z misjonarzami z wielu krajów świata, wśród różnych grup etnicznych. Wszędzie, gdzie jest Kościół, jestem w domu – mówi ks. Wojciech Kościelniak, krakowski misjonarz, który od niemal 30 lat pracuje w Tanzanii.
Ośrodek zdrowia, przedszkole, szkoła – to dzieła, które wymagają profesjonalistów. Temu służy wolontariat, który na misji w Kiabakari rozwija się dosyć prężnie. Jak to zmieniło oblicze misji?
– Historia misji zatoczyła w Afryce koło. Jej początki wiążą się z Ojcami Białymi w dawnej Tanganice, obecnej Tanzanii. Oni szli ewangelizować z całą armią ludzi, którzy budowali, tworzyli struktury, byli zapleczem dla misji. W tej chwili taką rolę pełni wolontariat. To nawet nie są misjonarze świeccy, ale po prostu profesjonaliści w różnych dziedzinach, zwłaszcza dotyczących zdrowia i edukacji.
Trzeba być człowiekiem wierzącym, żeby zostać wolontariuszem w misji katolickiej?
– Ważne jest, żeby wolontariusz wiedział, dokąd jedzie. Dla wielu misja katolicka jest jedyną możliwością zaangażowania wolontariackiego. Nikogo nie zmuszamy do udziału w Mszy czy nabożeństwach, bo wolontariusze nie jadą do nas po to, by ewangelizować, tylko aby służyć swoimi kompetencjami. Ale w zamian oczekujemy szacunku dla ludzi, do których przyjeżdżają i wartości, jakie reprezentujemy jako misja katolicka.
Ważniejsze od wyznania jest to, czy wolontariusz nie jest rasistą, mentalnie ustawionym w ten sposób, że ja – biały jestem mądrzejszy od was i przyjeżdżam was uczyć. Rzecz w tym, by patrzeć na tych ludzi z szacunkiem dla ich kultury i godności. Afrykańczycy są oczywiście inni od białych, ale to wcale nie znaczy, że gorsi. To my jesteśmy gośćmi w ich domu. Jeśli przyjeżdża do nas osoba otwarta, życzliwa, umiejąca nawiązywać relacje i chcąca się uczyć od ludzi – będzie przyjęta serdecznie. Afrykańczycy są bardzo wrażliwi na punkcie swojej godności i wyczują każdy fałsz.
Jakich specjalistów więc potrzebujecie?
– W 2016 roku wybudowaliśmy klinikę dentystyczno-okulistyczną i mieliśmy już kilka turnusów okulistów polskich, którzy przyjeżdżają do nas w ramach projektu „Okuliści dla Afryki”. Przyjęli prawie 3 tys. ludzi, wydali po kilka tysięcy okularów korekcyjnych i słonecznych, które są zbierane w Polsce. Przed rozpoczęciem takiego okulistycznego turnusu lokalne media ogłaszają, że można się zgłaszać, ludzie się zapisują. Lekarze przyjmują ich od rana do wieczora. Podobnie w przypadku stomatologów, którzy przyjeżdżają w ramach grupy „Dentysta w Afryce”.
W tym roku trafi do nas ambulans zakupiony przez MIVA Polska i MIVA Austria, a także przez dobroczyńców Fundacji Kiabakari. Chcemy z niego zrobić mobilną klinikę i docierać do wiosek, do osób starszych, do kobiet w ciąży i matek, do tych ludzi, którzy nie są w stanie przejść kilkunastu kilometrów do ośrodka zdrowia. Myślimy o projekcie wolontariackim dla ratowników medycznych, żeby nauczyli miejscowych obsługiwać tę karetkę.
Potrzeba wolontariuszy do pracy w szkole i przedszkolu, warunkiem jest jednak biegła znajomość języka angielskiego. Można do nas przyjechać w ramach wolontariatu ministerialnego, wtedy koszty są niewielkie, ale z drugiej strony wolontariusz jest wtedy uwiązany: musi się liczyć z terminami, prowadzić dokumentację, rozliczać się i trzymać określonych wytycznych. Zdarza się jednak także wolontariat prywatny. Mamy teraz dentystkę, która wiele lat przygotowywała się do wyjazdu na misje. Przyjechała do nas zaraz po studiach. To dla niej wielka okazja zbierania doświadczeń i nabywania umiejętności. Miejscowi zaś uczą się wiele od niej. To bardzo pozytywna wymiana.
Jak wygląda życie parafialne w Kiabakari?
– Mamy rożne grupy, jak Papieskie Dzieło Misyjne Dzieci, ministranci, grupy powołaniowe, młodzieżowe, Domowy Kościół. Powstały też grupy apostolskie seniorów i emerytów, bo ludzie przechodzą na emeryturę wcześniej, w sile wieku. Pomagają w duszpasterstwie, w prowadzeniu różnych inicjatyw. To jest szkielet, na którym budujemy.
Im dłużej jestem z nimi, tym bardziej pokornieję. Oddaję im inicjatywę, słucham i cieszę się momentami, gdy ludzie zrobią coś sami. Systematycznie odwiedzam Kręgi Rodzin. Jest wtedy czas, żeby pomodlić się wspólnie, porozmawiać. Staram się być na uboczu, oni prowadzą te spotkania sami, ale jednocześnie wiedzą, że jestem do ich dyspozycji. Wielu nie przyszłoby do kancelarii parafialnej, a podczas tych spotkań mogą porozmawiać ze swoim proboszczem otwarcie. Te odwiedziny w kręgach rodzin to taka całoroczna wizyta kolędowa.
Od dwóch lat, odkąd Ojciec Święty po raz pierwszy ogłosił 24 godziny dla Pana, Adoracja Najświętszego Sakramentu, możliwość modlitwy indywidualnej jest dla nas bardzo cennym doświadczeniem. W każdy piątek mamy takie adoracje, w zupełnej ciszy. To fenomen, bo ludzie Afryki lubią śpiew, ekspresyjnie wyrażają swoją wiarę. Okazało się jednak, że potrzebują chwili spokoju i zwyczajnego pobycia przed Panem.
Dotykamy tu tematu relacji między kapłanem a świeckimi. W jaki sposób Ksiądz stara się je budować?
– Uczymy na przykładzie. Świadczymy o naszej wierze, wchodząc w zastaną rzeczywistość. Próbuję logicznie ocenić, czy nabożeństwa i modlitwy, które chciałbym przenieść tu z Polski, przetrwają po moim odejściu. Mieliśmy jednego misjonarza, który chciał wprowadzić Gorzkie Żale, choć to zupełnie obce tamtej kulturze, a właściwie nawet specyficznie polskie nabożeństwo. Trzeba ludzi po prostu nauczyć ofiarności i odpowiedzialności za Kościół, aby gdy przyjdzie ksiądz, który nie ma pomocy z zewnątrz, mógł tę parafię utrzymać na odpowiednim poziomie, by była żywym organizmem.
Modlę się za tych ludzi, pokutuję za nich. Jestem z nimi. Gdy jest ostatnia Msza starego roku i składam przed nimi sprawozdanie, pierwszą rzeczą, jaką robię, jest prośba o wybaczenie. Publicznie przepraszam ludzi za wszystkie przykrości, które im wyrządziłem. I sam im wybaczam. Dzięki temu moi parafianie wiedzą, że dla nich żyję i jestem gotów dać za nich głowę. Sami pokazują swoją ofiarność i wiarę, zaangażowanie. Jesteśmy jednością. Proboszcz nie żyje na obłoku, ludzie nie są po to, by służyć jemu czy wyabstrahowanemu Kościołowi. Wszystko ustalamy razem, na co dzień. Ja mogę przedstawiać własne argumenty, ale decyzje podejmujemy wspólnie.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.