Są wśród zarażonych wirusem HIV i poczętych z gwałtu. Zajmują się analfabetami i rozmawiają o Jezusie z wierzącymi w zabobony. Między innymi na tym polega praca na misjach.
Siostra Edyta Godziek pochodzi ze Studzionki. W Tanzanii pracuje już piąty rok. Posługuje w maleńkiej wiosce Ushirombo Maganzo. Elżbietanki prowadzą tam niewielki szpital św. Pio. Zajmują się przede wszystkim kobietami w ciąży, prowadzą porodówkę oraz klinikę matki i dziecka. – Opieką otaczamy również kobiety i dzieci zarażone wirusem HIV i chore na AIDS. Stanowią one nadal pokaźną grupę wśród naszych pacjentek – wyjaśnia s. Edyta.
Żyją dniem dzisiejszym
Mieszkańcy Tanzanii borykają się na co dzień z licznymi problemami. Doskwierające ubóstwo i brak dostępu do edukacji to ich największe problemy. Wiele kobiet i mężczyzn nadal nie potrafi czytać i pisać. Analfabetyzm hamuje rozwój. W regionie, w którym posługują elżbietanki, mieszkają plemiona Sukuma. Tutejsi mieszkańcy żyją głównie z pracy na roli oraz z handlu. – Ludzie nauczeni są żyć z dnia na dzień. Nie myślą o tym, co będzie jutro. Nie dbają i nie starają się zapewnić bezpiecznej przyszłości sobie oraz dzieciom – wyjaśnia s. Edyta. Niestety, przekłada się to na realia pracy w szpitalu. – Trafiają do nas często pacjenci w stanie krytycznym lub z tysiącami różnych plemiennych przesądów. To bardzo utrudnia nam pracę – dodaje zakonnica.
Kościół w Tanzanii jest zupełnie inny niż w Polsce. – Ludzie bardzo prosto przeżywają swoją wiarę, są w niej jednak stali i wytrwali. Liturgia jest bardzo dynamiczna. Nie brakuje tańców i radosnych śpiewów. Trudno tu o ciszę czy skupienie. Niedzielna Eucharystia trwa zwykle ok. 4 godzin, a podczas wizytacji biskupiej nawet 6! Znane jest powiedzenie, że ludzie w Europie mają zegarki, a w Afryce czas. – Jako siostry doświadczyłyśmy tego niejednokrotnie – opowiada zakonnica. – Nieraz czekałyśmy na umówione spotkanie ponad 3 godziny. Kiedyś na początku pory deszczowej przyszłyśmy do pracy o 7.50, a tam pusto, nie było żywej duszy. Ku naszemu zdziwieniu pierwszy pracownik przyszedł przed... 11.00. Na pytanie, co się stało, dlaczego się spóźnił, odpowiedział zdziwiony, że przecież padał deszcz – uśmiecha się s. Edyta.
Poczęci z gwałtu
Na misje wyjeżdżają też świeccy. Magda Tlatlik opuściła Śląsk przed 6 laty. Wyjechała do Peru, by głosić Ewangelię Indianom. Uważa, że posługa na misjach to kapitalna lekcja pokory. – Gdy człowiek wyjeżdża, to myśli, że będzie zbawiać świat. Że jest jedyną osobą, która może napotkanych tam ludzi czegoś nauczyć. Ci, do których jedziesz, pokażą ci jednak, że wcale cię nie wyczekiwali... Spotykamy się z komunikatem: „Ale ja cię nie potrzebuję. Ty tylko bądź ze mną”. Dopiero kiedy pokażesz tym ludziom, że kochasz ich życie i ich kulturę, są w stanie uwierzyć w to, co mówisz. Starsi księża misjonarze widzą, że dopiero przez cierpliwe bycie z tymi ludźmi, po 15 albo 20 latach, można coś osiągnąć. I to nie dla siebie, tylko dla królestwa Bożego – opowiada.
Magda razem z mężem pracuje w domu dla chłopców z ulicy w Cusco. – Jest tam ponad 30 chłopaków w wieku 13–25 lat. Przygotowujemy część z nich do przyjęcia chrztu. Mieszkamy z nimi, mamy tylko swój pokój. Sądzę, że to jest dla nich o wiele większe świadectwo niż to, co im mówimy. W Peru ogromnym problemem jest łączenie się w pary i to, żeby te pary zostawały ze sobą na całe życie. Dzieci mają bardzo dużo rodzeństwa, ale z wielu różnych związków. Mało kto bierze ślub w wioskach księża udzielają zaledwie dwóch ślubów na rok! W naszym ośrodku zdarzają się nawet chłopcy, którzy poczęli się w wyniku gwałtu ojców na córkach. Trudno do nich dotrzeć, trudno im pomóc – tłumaczy.
W wielu zakątkach świata pracują też śląscy kapłani. W listopadzie na misje do Zambii wyjedzie pochodzący z Żor ks. Dawid Lubowiecki. W Zambii, do której się udaje, dołączy do posługujących na miejscu śląskich duchownych. „Naszych” można spotkać też w Europie, zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie kontynentu. Nawet jeśli nie są to kraje misyjne w ścisłym tego słowa znaczeniu, posługa poza ojczyzną wymaga od nich determinacji i zrozumienia dla lokalnej społeczności. Już w pobliskich Czechach rzeczywistość Kościoła jest diametralnie różna od obrazu Kościoła wyniesionego z Polski.
Boże Ciało po 60 latach
– Największą trudnością był i jest przeskok z „polskiego” czy „śląskiego” sposobu myślenia o Kościele. Trzeba zapomnieć o sytuacji, jaka jest u nas, i uczyć się miejscowego kontekstu – mówi ks. Marcin Piasecki, od kilku lat pracujący w Czechach. Sprawuje tam pieczę nad pięcioma parafiami. – Komunizm zniszczył miejscowy Kościół o wiele bardziej niż w Polsce. Z tego powodu mało osób praktykuje, ok. 2-3 procent. Niewiele dzieci chodzi na religię, nabożeństwa bywają zaniedbane i zapomniane. Kiedy zaproponowałem procesję Bożego Ciała, okazało się, że poprzednia była 60 lat temu! Kiedy ogłosiłem w Kościele, że będzie bierzmowanie – pierwsze po 40 latach – początkowo zgłosił się jeden parafianin, tłumacząc, że może chciałby być bierzmowany, ale nie wie, co to jest. Jednocześnie jest duże pragnienie czegoś więcej niż tylko niedzielnej Mszy – wyjaśnia śląski duchowny.
– Zastanawiające jest dość powszechne poszukiwanie namiastek duchowości z pogranicza ezoteryki, wróżbiarstwa, New Age, religii Wschodu. Twierdzę, że to nie jest kraj ateistyczny, ale pogański. Nie spotykam się z jawną wrogością wobec Kościoła czy wiary, przeciwnie – z życzliwością i zainteresowaniem, zarówno ze strony osób prywatnych, jak i instytucji. Nie potrafię zrozumieć szerzącej się mody na „pogrzeb bez obrzędu” (oddanie ciała do kremacji bez jakiejkolwiek formy publicznego pożegnania) czy nieodbieranie urny z prochami zmarłego – dodaje.
Kościół ze swej natury jest misyjny. Problemy i wyzwania, którym musi stawić czoła, są różne. Zmienne są też konteksty i uwarunkowania kulturowe. Jedno jest pewne. Każdy człowiek potrzebuje Boga jak powietrza. Bez obecności misjonarzy i kapłanów byłoby to niemożliwe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.