Wydało mi się być właściwą definicją fachu teologa, że on, którego prawda dotknęła, który poniekąd ją ujrzał, jest gotowy wstąpić na jej służbę, współpracować z nią i dla niej. - mówi papież Benedykt. Obszerne fragmenty wywiadu Petera Seewalda z papieżem-seniorem, wydanego w książce „Ostatnia rozmowa”, publikujemy za zgodą Domu Wydawniczego Rafael.
Według określenia samego Ojca nastała ostatnia faza jego życia. Czy da się przygotować na śmierć?
Myślę, że nawet się musi – nie w sensie dokonywania określonych aktów, ale żyjąc wewnętrznie ku temu, że kiedyś zda się przed Bogiem ostatni egzamin; że opuści się ten świat i będzie się przed Nim, przed świętymi, przed przyjaciółmi i nieprzyjaciółmi; że, powiedzmy, przyjmuje się skończoność tego życia i wewnętrznie dochodzi ku temu, by stanąć przez obliczem Boga.
Jak to wygląda w Ojca wykonaniu?
Po prostu medytacja. Wciąż wracam myślą ku temu, że zbliża się koniec. Próbuję przygotować się do tego, a przede wszystkim trwać w obecności Boga. Najważniejsze właściwie jest nie samo wyobrażenie, lecz życie w świadomości, że cała egzystencja zmierza ku spotkaniu.
Jakie epitafium powinno znaleźć się na Ojca nagrobku?
(Przekorny uśmiech) Chyba żadne! Jedynie imię.
Przychodzi mi na myśl Ojca motto biskupie: „Współpracownik prawdy”. Skąd się ono wzięło?
Wygląda to tak: od dawna stawiano prawdę poza nawiasem, ponieważ wydawała się być zbyt wielka. Na stwierdzenie: „Znam prawdę!”, rzadko kto się właściwie porywa, więc nawet w teologii zrezygnowaliśmy w dużej mierze z pojęcia prawdy. W latach siedemdziesiątych, latach przełomu, dotarło do mnie, że jeśli pominiemy prawdę, to po co właściwie wszelkie nasze zabiegi? A więc nie obejdziemy się bez prawdy. Nie możemy wprawdzie powiedzieć: „Mam prawdę”, ale to ona bierze nas w posiadanie, ona nas dotyka, a my próbujemy poddać się jej przewodnictwu. Przypomniały mi się słowa z Trzeciego listu św. Jana, że jesteśmy „współpracownikami prawdy”. Z prawdą można współpracować, ponieważ jest osobą. Można też zagłębiać się w prawdę i próbować zapewnić jej skuteczność oddziaływania. To wreszcie wydało mi się być właściwą definicją fachu teologa, że on, którego prawda dotknęła, który poniekąd ją ujrzał, jest gotowy wstąpić na jej służbę, współpracować z nią i dla niej.
„Współpracownik prawdy” – to właściwie dobry epigram na własny nagrobek.
Owszem. Skoro to moje motto, to mogłoby się tam znaleźć.
Ostatnie pytanie tych ostatnich rozmów: miłość to jeden z głównych tematów podejmowanych przez Ojca jako studenta, profesora, papieża. Gdzie było na nią miejsce we własnym życiu? Jak się ją odczuwało, doznawało, przeżywało? Była głębszym uczuciem czy też pozostała teoretycznym, filozoficznym problemem?
Nie, nie. Nie odczuwszy, nie potrafiłbym o niej mówić. Odczułem ją najpierw w domu, u ojca, matki, rodzeństwa. I, no cóż, nie chciałbym teraz wchodzić w prywatne szczegóły, w każdym razie zostałem nią dotknięty w różnych wymiarach i formach. Być kochanym i oddawać innym miłość uznawałem zawsze za podstawowe dla życia – żeby można było zaakceptować siebie i innych. Wreszcie stawało się dla mnie coraz oczywistsze, że sam Bóg to nie tylko, powiedzmy, tytaniczny władca i daleka potęga, lecz miłość, i mnie miłuje – stąd życie zostaje ukierunkowane przez Niego, przez tę siłę, która zwie się Miłość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).