Trzy poruszające historie. O Bogu, który wyprowadza nowe życie z martwych sytuacji.
Kamień z serca
– Poznajesz mnie? – 23 grudnia Iwona zapukała do noclegowni. – Jestem… twoją córką.
roman koszowski /foto gość
Iwona Barzyk z tatą Zygmuntem Jarzymskim
IWONA BARZYK: – Tata zostawił nas, gdy miałam 11 lat. Opuścił naszą rodzinę, założył nową. Był inżynierem, często wyjeżdżał na delegacje, a w końcu… wyjechał na dobre. Nie mogłam mu tego wybaczyć. Znienawidziłam go za to, co zrobił. Nie chciałam go znać. Poznałam męża i wyjechaliśmy na prawie dwadzieścia lat do Grecji. Słyszałam, że tata zaczął pić. Często był nieprzytomny... Gdy przyjeżdżałam do Nysy, czasem widziałam go na ulicach. Przechodziłam obok, ale nie miałam siły do niego podejść. On też mnie nie rozpoznawał. W Grecji żyłam bez ślubu kościelnego. Nie przeszkadzało mi to.
W pewnym momencie zaczęliśmy przeżywać kryzys. Dopadła mnie depresja, potworny smutek. Już w Atenach nie dawałam sobie rady. Zdecydowaliśmy się na powrót do Polski, by dzieci mogły tu chodzić do szkoły. Wróciłam do Nysy i z dnia na dzień chowałam się w skorupie smutku. „Jechałam” na mocnych psychotropach, nie widziałam sensu życia. Zaczęłam desperacko szukać Boga. Usłyszałam o Mszach z modlitwą o uzdrowienie. Początkowo myślałam: „Co taka modlitwa może zmienić?”, ale potem, gdy było coraz trudniej, pomyślałam: pojadę. Tęsknota za Bogiem była coraz większa. Pojechałam na taką Mszę do Złotego Stoku. Zaczęła się Eucharystia. Na początku czułam się nieswojo, byłam nieufna, ale niespodziewanie, w połowie kazania, zaczęłam płakać.
Nie potrafiłam przestać. Przed oczyma przesuwały mi się obrazy z mojego życia, wszystkie moje grzechy. Moje serce ścisnął tak potworny żal, że nie mogłam się powstrzymać: płakałam i płakałam. Trwało to półtora dnia. Wychodziłam z synem na ulicę i nagle zaczynałam płakać. Nie wiedziałam, co się za mną dzieje. Zaczęłam wołać do Boga: ratuj mnie! I wtedy zaczęły dziać się cuda. Z dnia na dzień zostałam wyzwolona z palenia (dotąd przy każdym stresie sięgałam po papierosa). Zrezygnowałam z alkoholu, przestałam oglądać seriale (zobaczyłam, jak bardzo są płytkie i ogłupiające). Czułam się coraz bardziej wolna. Pochłaniałam książki na temat Boga. Chciałam wiedzieć, jak On wygląda. Szukałam Jego oblicza. Pojechałam do spowiedzi generalnej do benedyktynów w Biskupowie. Do ojca Ludwika Mycielskiego. Nie wiedziałam, że ustawiają się do niego dłuuugie kolejki. (śmiech) Po prostu czułam, że mam jechać i ruszyłam. Przez półtorej godziny wyznawałam grzechy.
Znów płakałam jak bóbr. Na drugi dzień… odstawiłam psychotropy! Spowiedź mnie uzdrowiła! Spadł mi kamień z serca. Potężny głaz ważący chyba z tonę. Otrzymałam od Boga ogromny pokój. Jego miłosierdzie rozbroiło mnie. Nabrałam energii, sił do życia. Chciałam wszystkim wokół opowiadać o Bogu. Zaczęłam szukać wspólnoty, ludzi, którzy zrozumieją, co się ze mną dzieje. Trafiłam do Odnowy w Duchu Świętym. W czasie modlitwy wstawienniczej Bóg dał mi poruszające słowa z proroka Izajasza: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie”. Zaczęłam tęsknić za Jezusem Eucharystycznym. Żyłam dwanaście lat bez ślubu i zaczęło mi to bardzo przeszkadzać. Rozmawiałam z mężem. Postawiłam sprawę jasno: „Nie mogę już żyć bez Komunii”. Efekt? W ciągu tygodnia wzięliśmy ślub kościelny. Pamiętam rozmowę z księdzem: „Dwanaście lat żyjecie bez ślubu i teraz nagle chcecie się pobrać?”.
„Tak. Nie mamy jednak organisty…”. „Kochane dzieci, ja sam wam będę śpiewał!”. W maju był ślub. Po trzech tygodniach córka przystąpiła do Komunii. Bóg wszedł mocno w nasze życie… Zaczęłam przychodzić na spotkania modlitewne, na małe grupki do Asi (to dom w Nysie, z którego wypływają ogromne łaski). W czasie drugiego spotkania Asia powiedziała mi proroctwo: „Iwona, upiecz ciasto i zanieś do noclegowni”. Zaczęłam bardzo płakać. Dziewczyny nie wiedziały, o co chodzi. „Mój tata – wybąkałam – jest w tej noclegowni”. Nie miały o tym pojęcia! W telewizji widziałam reportaż o ludziach z noclegowni. Nagle zobaczyłam ojca. Siedział na łóżku i poprawiał poduszkę. Pomyślałam: „Zrobię paczkę i zaniosę ją tacie”. Moja mama dołożyła się, dzieci chciały pójść ze mną. Nie dawały za wygraną, więc zgodziłam się. Jechaliśmy na wigilię na Podkarpacie, więc dzień wcześniej, wieczorem 23 grudnia 2014, zapukałam do noclegowni. Poprosiłam o wywołanie Zygmunta Jarzymskiego.
Przyszedł. Stanął zaskoczony. Nie rozumiał, co się dzieje. „Wiesz, kim jestem? Poznajesz mnie?” – zapytałam. „Nie” – wybąkał, zbity z tropu. „Jestem Twoją córką. Nie bój się, nie przyszłam tu, by ci coś wypominać. Przyszłam, by ci wybaczyć, powiedzieć, że cię kocham”. Nie widziałam już w drzwiach dorosłego człowieka z noclegowni, ale biedne, bezradne dziecko…
ZYGMUNT JARZYMSKI: – Zobaczyłem łzy w oczach Iwony i rozkleiłem się. Powiedziałem: „Widzę, że wreszcie będę mógł spokojnie zasnąć!”. Myliłem się. Tej nocy nie zmrużyłem oka. Byłem tak poruszony, rozbrojony tą miłością, że nie wiedziałem, jak to przyjąć. Czułem się bardzo, bardzo szczęśliwy. Odzyskałem córeczkę (panu Zygmuntowi drży głos). Kupiłem sobie telefon, by mieć z nią łączność… Zaczęliśmy spotykać się na kawie, rozmawiać. Za przyczyną Iwonki znalazłem Boga. Zszedłem z drogi prowadzącej donikąd na drogę życia. Zawierzyłem Bogu swoje słabości, nałóg. Skończyłem definitywnie z alkoholem, który wyniszczał moje życie. Bez żadnego odwyku, terapii. Zainterweniował sam Bóg. Dzięki przebaczeniu, jakie otrzymałem od córki, nie piję. Czy były pokusy? I to jakie! Już tydzień po wizycie córki w czasie sylwestra na jednej z ulic Nysy znalazłem pełną butelkę oryginalnego francuskiego szampana. Ktoś wypił łyczek i zostawił. Podniosłem ją i całą zawartość wylałem do kanału. Zupełnie odstawiłem alkohol. Miłość mnie rozbroiła. Po pewnym czasie o całej sytuacji dowiedziała się moja siostra. Przyjechała, by po latach się ze mną spotkać… Trafiłem do wspólnoty mężczyzn. Wzrastam w Bogu. Każdego dnia potrafię cieszyć się z drobiazgów, dziękować Bogu za wszystko…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.