Mają odwagę w Parlamencie Europejskim przekonywać, że każdy poczęty embrion to „jeden z nas”. – Jeśli choć jedno życie ocaleje przez naszą robotę, to znaczy, że odnieśliśmy sukces – mówią chłopaki od inicjatywy „Jeden z nas”. Są twarzami pro life w Europie. Co daje im siłę?
Dziesiątego kwietnia 2014 r. Bruksela. Przed gmachem Komisji Europejskiej tłum zwolenników aborcji. Nienawistne, głośne okrzyki i transparenty. Za chwilę historyczne wysłuchanie jednej z pierwszych zarejestrowanych przez KE inicjatyw obywatelskich „One of us”. Jakub Bałtroszewicz czekał na ten moment od roku. Jest w obronie życia ludzkiego od poczęcia, przeciw aborcji. Szef polskiego komitetu „Jeden z nas” idzie pewnym krokiem. Przez ostatni rok pracował po 70 i więcej godzin tygodniowo, niewiele spał. Jeździł po całej Polsce, przekonywał, że każdy poczęty embrion to jest ludzkie życie na wagę złota. Że damy radę zatrzymać w UE finansowanie aborcji z naszych podatków. Michał Baran, zawsze pod krawatem, też angażował się na całego. Teraz z jego twarzy bije spokój. – Szliśmy gotowi na wszystko. Także na odrzucenie – mówi. – Mieliśmy asa, jakim było prawie 2 miliony podpisów z 28 krajów w Europie przeciwko niszczeniu ludzkiego życia. Ale i asa, jakim było prawo – dodaje Andrzej Sobczyk.
Na sali przesłuchań skala emocji sięga zenitu. Trzy i pół godziny debaty. Referuje Gregor Puppinck, Francuz, prawnik „Jeden z nas”. Jego spokój i rzetelność zderzają się ze złością i agresją wielu deputowanych. Emocjom ulegają kobiety. „Do upadłego będę bronić prawa do aborcji” – krzyczy jedna z nich.
Koniec maja 2014 r. Komisja Europejska odrzuca inicjatywę. Bałtroszewicz z ludźmi z „Jeden z nas” składa pozew do Trybunału Europejskiego. Tu też dostaje policzek. Mimo że uzasadnienie TE pełne jest błędów prawnych, do których KE się przyznaje.
Bałtroszewicz: – To mnie zagrzało do walki. To nie była porażka, a pełen sukces. Zrozumiałem to, kiedy jeden z francuskich deputowanych w czasie przesłuchania w kwietniu w KE wstał i zapytał: „O czym my tu rozmawiamy? Przecież dyskusję o aborcji zamknęliśmy w latach 70.!”. Czyli co? Obudziliśmy uśpionego olbrzyma!
Wszyscy trzej, Jakub, Michał i Andrzej, mimo że KE odrzuciła inicjatywę, o którą walczyli przez 12 miesięcy, nadal walczą o ludzkie życie. Z jeszcze większym impetem. Dlaczego? Co ich pcha do tej walki z mentalnością współczesnej Europy?
Westerplatte
Jakuba poznałam, kiedy jeszcze wszystko było w powijakach. Jest październikowy wieczór 2012 r. W szpitalu im. Świętej Rodziny w Warszawie ma powstać polski komitet „Jeden z nas”. Są tam prof. Bogdan Chazan, Antoni Zięba, Paweł Wosicki i Mariusz Dzierżawski, czołówka polskich obrońców życia. W niewielkim pokoiku szpitala siedzi też m.in. Michał Baran. Inicjatywa już wtedy hula w Europie. Włosi mają ponad 50 tysięcy podpisów. Nad Wisłą cisza. A do 1 maja 2013 – granicznej daty złożenia papierów do przyjęcia inicjatywy – czasu niewiele. Europa liczy na polskie głosy.
Jakub niczym się nie wyróżnia. Wygląda bardziej na licealistę, w koszulce polo i z plecaczkiem. Ale jest spokojny, bardzo rzeczowy i zdeterminowany. To budzi respekt. Już w pierwszym głosowaniu zostaje szefem polskiego komitetu.
Pamiętam też, jak potem puka przez miesiące do różnych drzwi, prosząc o pomoc w zorganizowaniu błyskawicznej kampanii społecznej, o pomoc finansową. Bo Jakub utrzymuje się wtedy ze skromnej pracy nad portalem internetowym. A na podróże do Brukseli, po Polsce potrzeba trochę więcej pieniędzy. Gdzie jedzie, tam kiwają głowami, że porywa się na niemożliwe. Nic go nie zraża. Zakłada krawat, lśniącą białą koszulę i garnitur.
– Wolę zdecydowanie polo lub bluzy z kapturem, ale inicjatywa mobilizowała. Inaczej rozmawiali ze mną pod krawatem – śmieje się dzisiaj. – Co innego Michał Baran, on to chyba ma specjalny krawat do spania – wskazuje na kolegę.
Michał, wysoki, szczupły jak Jakub, postawny, uśmiecha się jak Marlon Brando. Przytakuje na sympatyczną zaczepkę Kuby.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).