W wielu sprawach nie dorastamy do poziomu ludzi żyjących w średniowieczu – mówi historyk o. Tomasz Gałuszka OP w rozmowie z Jackiem Dziedziną.
Akurat zerwanie sojuszu tronu z ołtarzem, praktyką mianowania biskupa przez króla i odwrotnie, okazało się chyba błogosławieństwem dla chrześcijaństwa.
W średniowieczu ludzie też mieli świadomość autonomii władzy duchownej i świeckiej, dwóch odrębnych elementów, współistniejących jednak, tworzących jedną wspólnotę, w której każdy ma swoją rolę. Rozdzielenie i przeciwstawienie ich sobie ma swoje konsekwencje. Przykład: modlitwa – rozdzielenie tych sfer nagle doprowadziło do absurdalnych sytuacji, że dla Pana Boga bardzo ściśle rezerwuje się czas modlitwy w niedzielę od 12.00 do 12.45. Poza tym jest smutna rzeczywistość, która sprawia, że życie duchowe stało się czymś nadzwyczajnym, niecodziennym. Boga wprowadzono do sfery nadzwyczajności, gdzie zachowujemy się w sposób dziwny, robimy pewne czynności, a potem spuszczamy powietrze i wracamy do „życia”. Życie duchowe w średniowieczu można by streścić w jednym słowie: normalność. Życie z Bogiem jest życiem normalnym. A dla nas ta sfera jest jakaś nadzwyczajna. Człowiek dusi się w niej, sztywnieje. I reakcja niechęci do średniowiecza jest jak reakcja zbuntowanej młodzieży przeciwko swoim rodzicom, młodzieży, która nie rozumie, dlaczego rodzice mają takie, a nie inne wartości.
A rodzice faktycznie mieli wszystko bezbłędnie poukładane?
Podstawowa zasada, którą kierowali się ludzie średniowiecza, to było właściwe rozróżnianie oparte na właściwej hierarchii priorytetów. W średniowieczu ludzie wiedzieli, które rzeczy są ważne, a które mniej.
Wiedzieli o życiu mało, ale wiedzieli wszystko, co trzeba.
Oczywiście od średniowiecza nie możemy uczyć się zasad higieny osobistej czy też medycyny. Natomiast jeśli chodzi o system wartości, wiedzieli wszystko. Pierwsza rzecz: teocentryzm. Bóg jest Bogiem, a człowiek jest człowiekiem. Druga rzecz: obecność Boga. Czy Bóg jest ze mną? – pyta współczesny człowiek. Ja już nie jestem z Bogiem, dopowiada sobie. W średniowieczu odwrotnie: Bóg jest ze mną cały czas, bez względu na to, czy ja to czuję, czy nie. Trzecia rzecz: Boga należy kochać w sposób nieograniczony, bez żadnych warunków, a człowieka ze świadomością jego ograniczeń. Ponieważ człowiek jest tylko człowiekiem. U nas jest odwrócenie: kochamy człowieka w sposób nieograniczony i w pewnym momencie okazuje się, że człowiek nie jest Bogiem, a miał nim być. A za to Panu Bogu stawiamy warunki.
Nie przeraża Ojca trochę ten pedantyczny wręcz, średniowieczny porządek? To jest akademicko grzecznie poukładane, ale czy działa w praktyce?
To, co najbardziej rozbija dzisiaj ludzi, to fakt, że mają właśnie nieuporządkowane rzeczy priorytetowe. Gdybyśmy kochali człowieka ze świadomością jego ograniczeń, to uniknęlibyśmy frustracji. To średniowieczne przekonanie, że Bóg jest Bogiem, a człowiek człowiekiem, dawało w życiu właściwy kierunek. My mamy silny antropocentryzm, kręcimy się tylko wokół siebie do tego stopnia, że zastanawiamy się, do czego mi Pan Bóg jest potrzebny. Już mistrz Eckhart mówił, że zaczynamy traktować Boga jak krowę, która ma nam dawać mleko, ser i być dla naszych potrzeb. Sami staliśmy się narcyzami, którzy kochają siebie bez wzajemności.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).