Dziecko nie z porcelany

Celem wychowania jest dorosłość czy dotrwanie wychowanków bez stresów do emerytury?

Reklama

Zabić zastrzykiem w serce... Tak można? Bo to dziecko było jeszcze w łonie matki? Nie można było – zgodnie z sugestią innych lekarzy – zakończyć ciążę porodem, ze względu na sytuację, przez cesarskie cięcie? „Felek” nie miał prawa żyć? Co na to polskie prawo? Co prokuratorzy niemal już standardowo na czas prowadzonych śledztw zamykający ludzi na trzy miesiące w areszcie? Tak, wiem. Cała ta sytuacja jest obliczona na współczucie dla lekarki, która to zrobiła i kobiety, która na to, podobno ze względu na zagrożenie jej zdrowia psychicznego, pozwoliła. W konsekwencji jeśli nawet nie w celu zmiany aborcyjnego prawa, to na pewno zmiany nastawienia do tego typu działań. Wiadomo: prawo prawem, a istotne, czy organy ścigania podejmują działania czy to lekceważą. Przez tę „uznaniowość” dochodzi potem do takich sytuacji, że odgrywanie sceny podrzynania gardła nie lubianemu w pewnych kręgach arcybiskupowi jest wolnością artystyczną, a napisanie do kogoś w mediach społecznościowych, że powinien zniknąć planowaniem czy nawoływaniem do morderstwa... Ba, nawet kąśliwa uwaga wygłoszona w rozmowie między kolegami, a wychwycona przez mikrofony telewizji (od półtorej roku w likwidacji) to już powód do energicznych działań prokuratury...

Trudno tego nie widzieć, ale dziś nie o tym chciałem pisać...  Od lat już co najmniej osiemnastu mam okazję obserwować kolejne pokolenia ministrantów. Uśmiecha się człowiek, gdy widzi całkiem dorosłego już człowieka i to pracującego, a pamięta go jako młodego, trochę zagubionego w meandrach służenia przy ołtarzu, a może i wszystkim tym trochę wystraszonego dzieciaka. Ciągle zdumiewa mnie, jak w ciągu paru miesięcy z kandydata – takiego jeszcze bez ministranckiego kołnierza – nerwowo rozglądającego się co się dzieje i czekającego na podpowiedź starszych, staje się spokojnym, opanowanym specjalistą, który doskonale wie co zrobić i kiedy ruszyć, nawet gdy sytuacja wymaga „rozdwojenia się”. Niby nic takiego, ale widać, że jakoś wydoroślał. Z uśmiechem patrzę, jak nabywają doświadczeń: ot, gdy przyjdzie dzwonić dzwonkiem dłużej, a ten czy ów, mocno przeliczywszy się ze swoimi siłami, dzielnie dzwoni do końca, choć w końcówce już nie wiadomo, czy to jeszcze on macha dzwonkiem, czy raczej już dzwonek nim. Najbardziej jednak podobają mi się relacje między tymi starszymi, a młodymi. Młodsi, wiadomo od starszych się uczą. Starsi... Mając okazję młodszym pomagać uczą się opiekuńczości. Nie tylko dyskretnie pokazując, co mają zrobić (ach te ledwo widoczne gesty służby liturgicznej!), ale czasem i pomagając się ubrać. Wiadomo, niewprawnemu ministrantowi  trzeba poprawić komeżkę, trzeba pokazać, że sutankę można podwinąć, by nie pałętała się po nogami, a kołnierz, to powinien mieć zapięcie pod szyją, a nie gdzieś z boku. Do dziś pamiętam jak przyjmowano do grona ministrantów grupę młodych. Ceremoniał przewidywał, że mieli na chwilę wejść do zakrystii, żeby się ubrać. Gdyby mieli to robić sami :)... Starsi po prostu kazali im stać i tylko nie przeszkadzać. Ubierali ich sami. Tempo – piorunujące...

Jest w tym wszystkim jeszcze coś. Traktowanie ich służby. Zauważmy: to nie jest zabawa. To zadania wykonywane w zgromadzeniu, w którym uczestniczą dorośli. Wiadomo, nie wymaga nie wiadomo jakich umiejętności. Dzieci spokojnie mogą je wykonywać. Ale to zajęcie na serio. Nie jakaś gra, która ma dopiero nauczyć, nie jakieś wdrażanie. To potraktowanie tych chłopaków poważnie. Bez tego nieznośnego dla dorastających gadania „jak będziesz dorosły, to”...

A piszę o tym, bo z coraz większym niesmakiem patrzę, jak świat dorosłych próbuje opóźniać młodym wejście w ich, dorosłych, świat. Jak „ciągle są za młodzi, żeby”, jak „mają jeszcze czas, zanim”. Jeszcze mają się uczyć, jeszcze mają nabierać doświadczeń, jeszcze... I tak mija pół życia. Moment gdy się usamodzielniają i przestają liczyć na rodziców ciągle się przesuwa w kierunku emerytury....

Słucham od jakiegoś czasu narzekań w mediach, jak to młodzi potrzebują dziś psychologicznego wsparcia, jak ciągle jest za mało na to pieniędzy, jak... A może problem byłby znacznie mniejszy, gdyby zwyczajnie pozwalano młodym ludziom dorastać? Gdyby drugoklasitów nie traktować jak przedszkolaków, a szesnastolatków jak dziesięciolatków? Gdyby nie trzymano ich tak długo w kloszu „jeszcze nie dorosłeś”, tylko przyjęto do wiadomości, że dorośli są i powinni wziąć życie w swoje ręce? Na serio, a nie „na próbę”, „jeszcze masz czas”, „zobaczysz jak będzie” itd. itp? Bo od tego ciągłego czekania na moment, w którym trzeba będzie wziąć życie w swoje ręce, naprawdę można oszaleć.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 1 2 3
4 5 6 7 8 9 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31
1 2 3 4 5 6 7

Reklama