Ale średniowiecze!

W wielu sprawach nie dorastamy do poziomu ludzi żyjących w średniowieczu – mówi historyk o. Tomasz Gałuszka OP w rozmowie z Jackiem Dziedziną.

Reklama

W średniowieczu nie było ludzi niewierzących?

Nie można zrozumieć średniowiecza bez przyjęcia do wiadomości, że ci ludzie byli ludźmi wierzącymi, że dla nich Bóg był punktem odniesienia, dla wszystkich, nawet dla Fryderyka II Hohenstaufa, który był nazywany najbardziej ateistycznym spośród cesarzy, co jest zresztą nieprawdą. Ten porządek Bóg–człowiek sprawiał, że wszyscy byliśmy braćmi. A zatem była wspólnota. W średniowieczu nie istniało pojęcie grzechu prywatnego, wszyscy wierzyli, że człowiek, czyniąc dobro, nawet drobne, buduje całą wspólnotę. My też to przyjmujemy, ale jednocześnie jesteśmy niekonsekwentni, bo wierzymy w to, że moje zło, które jest złem ukrytym, jest tylko moje, jest moim grzechem. A przecież tak jak dobro buduje, tak zło niszczy tę wspólnotę. I oni w średniowieczu wiedzieli, że każdy grzech, choćby najbardziej ukryty, niszczy moich braci, bo wszyscy jesteśmy ze sobą ściśle połączeni.

U dominikanów w średniowieczu odbywały się kapituły win, codziennie rano bracia spotykali się i mówili sobie lekkie przewinienia. Grzechy ciężkie były zarezerwowane dla spowiednika. Chodziło o to, że jeżeli my nie wyznamy grzechów lekkich wobec wspólnoty, albo wspólnota nam nie powie, co zrobiliśmy złego, to wtedy taki grzech zaczyna się kumulować. Wystarczy kilka dni bez kapituły win, a wspólnota zaczyna słabnąć. Zaczynają się robić tzw. kwasy.

Mój grzech nie jest tylko moim grzechem, podobnie jak moje dobro nie jest tylko moim dobrem. Tamci ludzie mieli głębokie poczucie odpowiedzialności za siebie. W czasie kapituły win nie tylko ty wyznawałeś grzechy, ale także wspólnota wyznawała twoje grzechy, bo wiedziała, że jeśli to zaniedba, to będziesz chory. To jest odpowiedzialność za siebie nawzajem. Bez świadomości, że jesteśmy jedną wielką wspólnotą, bardzo cierpimy. Bo czym jest eutanazja, związki partnerskie, zgoda na aborcję – żyjemy we wspólnocie ludzi, która nie czuje żadnej odpowiedzialności za człowieka. Chcesz eutanazji, proszę bardzo, to jest twoja osobista sprawa, bo ona nikogo nie dotyka.

A to sprzeciw wobec eutanazji, in vitro itp. nazywany jest średniowieczem…

To jest niekonsekwencja współczesności, w której jest wolność bez odpowiedzialności. W średniowieczu mieli nawet inną definicję wolności: wolnością było dążenie do doskonałości, znalezienie najlepszego rozwiązania. Dzisiaj wolność to jest swoboda działania. Specjalista widzi jedno rozwiązanie, amator widzi wiele rozwiązań. Ludzie średniowiecza byli specjalistami, wiedzieli, gdzie dotknąć, w co uderzyć. Nasze zamiłowanie do eutanazji nie wynika z tego, że my ludzi szanujemy, tylko że mamy ludzi przysłowiowo „gdzieś”. Świat ma „gdzieś” ludzi, bo się nie martwi o tych, którzy mają prawdziwe problemy. Nas interesuje nasz święty spokój. Kiedy św. Dominik założył zakon i dyskutował z heretykami, to nie dlatego, że chciał robić tygodnie kultury heretyckiej albo dialogować dla samego dialogowania, ale dlatego, że on się autentycznie martwił tymi ludźmi, tym, co z nimi będzie. My martwimy się mniej, do tego stopnia, że mówimy, że wszystko jest dla ludzi, piekło też. To nie wynika z naszej otwartości, tylko z obojętności wobec człowieka.

Na tym tle średniowiecze wydaje się niemal rajem – nie idealizujemy za bardzo?

Nie, po prostu pierwszeństwo Boga sprawiało, że ci ludzie układali sobie wszystko we właściwej kolejności. Oni poprzez wpatrzenie w Boga mieli fantastyczne okulary do patrzenia na siebie. Może nie widzieli wielu szczególików, które my dostrzegamy, ale wiedzieli, w jakim kierunku iść. A swoją drogą okulary to też wynalazek średniowieczny, wymyślił je w roku 1286 Aleksander de Spina, dominikanin. Średniowiecze to wspaniały klejnot, który zdarzył się w dziejach świata.

Średniowiecze kojarzy się też z nieznajomością Biblii i zarazem z nadużyciami dotyczącymi odpustów.

Z Biblią to jest bardziej złożone. Jeśli średniowiecze było jak nadopiekuńczy rodzice, którzy bardzo dbają o to, co dzieci biorą do rąk, to oznaczało też przekonanie, że do pewnych rzeczy trzeba być odpowiednio przygotowanym. W XII wieku nastąpił wysyp pierwszych Biblii w językach narodowych. Niektórzy doszli do błędnych wniosków w swobodnej interpretacji. Kościół jeszcze bardziej się przejął, widząc, co się stało, kiedy katarzy, waldensi wzięli do rąk Biblię. I to sprawiło, że została ona postawiona na jeszcze wyższej półce. Ale równocześnie był ogromny nacisk na edukację ludzi poprzez sztukę. Biblia pauperum w postaci tryptyków, ołtarzy. Po drugie – poprzez liturgię, misteria – ci ludzie potrafili śpiewać po 10, 20 zwrotek pieśni opartej na Księdze Rodzaju oraz Księdze Hioba! Ci ludzie umieli śpiewać całe księgi biblijne. Byli nawet w stanie zaśpiewać całą genealogię z Ewangelii Mateusza. Kto dzisiaj to potrafi?

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama