Dlaczego Kościół sprzeciwia się sztucznemu zapłodnieniu? Czy pragnienie dziecka to grzech? – te pytania zadają często małżonkowie, którzy z ust lekarza usłyszeli diagnozę, że bez in vitro nie mają szans na doczekanie się potomka.
Jak podkreśla ks. dr Muszala, zasadniczo po „Donum vitae” Kościół nie odnosił się już w sposób tak konkretny do osiągnięć medycyny na polu wspomagania reprodukcji. Choć w gruncie rzeczy metody omawiane w dokumencie z 1987 r. pozostały te same i z perspektywy Kościoła nie proponują niczego nowego, pojawiło się wiele nowych technik – w przypadku in vitro jest ich obecnie ok. 30 – które być może powinny zostać poddane bardziej szczegółowej ocenie. Niewykluczone zresztą, że tego rodzaju dokument zostanie niebawem przygotowany.
Jak leczyć niepłodność?
Wbrew pozorom, propozycji medycznych, z których – zgodnie z moralnością katolicką – skorzystać mogą ludzie borykający się z problemem niepłodności, jest niemało. Kościół akceptuje wszystkie sposoby leczenia przyczyn niepłodności i wspomagania prokreacji, nie wykluczając również interwencji chirurgicznej, pod warunkiem, że metody te będą miały charakter pomocniczy wobec aktu małżeńskiego, a nie będą go zastępować. Jedną z takich metod jest np. LTOT (Low Tubal Ovum Transfer) stosowaną przy niepłodności kobiety spowodowanej zrostem jajowodu. Metoda polega na przeniesieniu dojrzałej komórki jajowej poza przeszkodę zrostową. Dopuszczalne są też rozmaite metody farmakologiczne, również takie, które umożliwiają mężczyźnie odbycie stosunku.
„Przekonanie, że leczenie niepłodności równa się in vitro jest wielkim błędem” – stwierdza Maria Środoń, dyrektor wykonawczy polskiego oddziału organizacji MaterCare, zrzeszającej ginekologów i położników respektujących nauczanie Kościoła katolickiego na temat życia. „Takie przekonanie działa bardzo na niekorzyść medycyny nastawionej na diagnostykę i leczenie. Pary zbyt szybko określane są jako bezpłodne i kwalifikowane na in vitro, które jest tylko ominięciem problemu, a nie usunięciem jego przyczyn. Niepłodność często powodowana jest przez kilka nakładających się na siebie schorzeń, które powinno się rozpoznawać i leczyć, nie tylko w celu poczęcia dziecka, ale dla ogólnego polepszenia zdrowia potencjalnej matki i ojca” – dodaje.
Temu służyć ma nowa i coraz bardziej rozpowszechniająca się metoda zwana naprotechnologią. Polega ona na szczegółowej obserwacji cyklu kobiety, obserwacji nie tylko objawowej, ale również hormonalnej, co ułatwić ma zarówno wybranie najbardziej odpowiedniego momentu na podjęcie współżycia, jak i zdiagnozowanie przyczyny niemożności zajścia w ciążę i próby usunięcia przeszkód.
Skuteczność metody jest wysoka, choć wiele zależy od indywidualnych przypadków. Maria Środoń powołuje się na wyniki prof. Phila C. Boyle’a z Irlandii, w którego klinice na naprotechnologię zdecydowało się m.in. 98 par w różnym wieku po nieudanym zabiegu in vitro. Spośród nich aż 75 doczekało się zdrowych urodzeń dzieci. Średnio całość przedsięwzięcia kosztowała jedną parę ok. 1 tys. euro. Jak podkreśla Środoń – kosztem metody jest również poświęcony czas. Naprotechnologia nie działa jak automat. Na dziecko czekać trzeba zwykle 2 – 3 lata. „Potrzebna jest cierpliwość. Ale przecież cierpliwość to cecha bardzo potrzebna wszystkim rodzicom...” – mówi.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).