O mamie niezmuszającej do Różańca i czerstwych wierzących z o. Krzysztofem Oniszczukiem, gwardianem klasztoru o. franciszkanów w Miedniewicach, rozmawia Agnieszka Napiórkowska.
Mówiąc o wierze, wspomniał Ojciec o mamie. Czy to ona była pierwszą nauczycielką wiary?
–Tak. Mama ma 81 lat i jest bardzo pobożną kobietą. Mimo to, gdy zajeżdżam do domu, nigdy mi nie mówi: „Synu, klękaj, będziemy się teraz razem modlić”. Siadamy sobie razem i rozmawiamy o życiu. Jak już się nagadamy, to ona idzie do swojego pokoiku odmówić Różaniec. Nie ma w niej postawy narzucania. Owszem, kiedy byłem małym chłopakiem, oczywiste było, że w niedzielę idziemy do kościoła, ale to było naturalne. Ale nie biegaliśmy tam po 7 razy. Ja szybko zostałem ministrantem i zacząłem intensywnie praktykować, ale nie dlatego, że byłem do tego agitowany. Właściwie nie pamiętam, by kiedykolwiek moja mama mnie reprezentowała w dziedzinie wiary. Czasem mi tylko przypominała, że się czegoś podjąłem i mam się tego trzymać.
Na Ojca patrzenie na Kościół i sposób prowadzenia duszpasterstwa wpływ mają chyba także doświadczenia misyjne. Kościół misyjny uczy obecności i towarzyszenia ludziom nie tylko w wierze, ale i w życiu.
– 50 lat temu była presja rodziny i wspólnoty, obligująca do chodzenia do kościoła. Dziś potrzebny jest dodatkowy atut, żeby ludzi przyciągać do świątyni. Wydaje mi się, że Msza św. wyłącznie z kazaniem, niestety, nie wystarcza tej części wierzących, którzy chodzą do kościoła od święta do święta. Należy myśleć, co tym ludziom zaoferować, by pojawiali się tam częściej. I nie chodzi o to, by ksiądz robił szpagat przed kościołem, ale by zadbał o jakąś muzykę, jakiś koncert, by zorganizował dodatkowe spotkania, dodatkowe świadectwo. Będąc we Włoszech czy jeżdżąc po krajach misyjnych, uczyłem się otwarcia na ludzi i na inny rodzaj duszpasterstwa. Teraz bez problemu zgadzam się, by w kościele można było zaśpiewać jakąś świecką, nawet skoczną pieśń. Zgodziłem się też na to, by w niedzielę w naszym kościele odbył się Dzień Dziadka i Babci. Nie uważam bowiem, by to kłóciło się z sacrum.
Przyjście do Miedniewic, do klasztoru, w którym wiele osób doświadczyło uzdrowień, to kolejne wyzwanie. Wiem, że marzeniem Ojca jest przypomnienie wiernym, że jest to miejsce szczególne, dom, w którym Święta Rodzina zaprasza do stołu.
– Pracowałem w Radiu Niepokalanów 10 lat. Ta praca w jakimś sensie wyeksploatowała mój potencjał medialny. Osobiście zawsze najbliżej było mi do duszpasterstwa. Decydując się na Miedniewice, wiedziałem, że na brak pracy nie będę mógł narzekać, zarówno w obszarach inwestycyjno-remontowych, jak i duszpasterskich. Na szczęście tak jestem skonstruowany, że lubię wyzwania. Od pierwszych dni bycia w Miedniewicach czułem niesamowity potencjał, siłę i ducha tego miejsca. Gdy patrzyłem na ołtarz, mówiłem sobie: Mój Boże! Tu się modlili królowie, tu się działy cuda. Przez bramę wchodzili wierni w pierwszych pielgrzymkach. To jest Twoje miejsce. Ta świadomość dodawała mi sił. Wierze też, że będą się tu działy wielkie rzeczy. Motorem, który nas napędza, jest Matka Boża. Bóg chce działać. My jednak musimy zrobić pierwszy krok, by to miejsce na nowo przyciągało. Nie mam wątpliwości, że sanktuarium Matki Bożej Świętorodzinnej jest potrzebne temu regionowi. Ufam, że nadal modlący się do Niej mogą tu uzyskiwać liczne uzdrowienia, nie tylko na przykład z nowotworu, ale także z ran duchowych. Chciałbym, by przybywały tu całe rodziny i by czuły się tu jak w domu, w którym gospodynią jest Maryja. O to też się modlę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).