Pozdrowienia dla Mistrza

Trzy tygodnie przed naszym spotkaniem fundamentaliści wyrzucili z czwartego piętra znajomego Mariam, polecając mu, by pozdrowił Mistrza, z którym za chwilę się spotka.

Reklama

W domu ojca spędziłam w zamknięciu dziesięć miesięcy. Nie mogłam wyściubić nosa na zewnątrz. Jadłam, spałam, surfowałam w internecie, znajomi z sieci byli dla mnie wtedy jedynym ludzkim oparciem. Biblię rozerwałam na części i schowałam w różnych zakamarkach, żeby w razie rewizji chociaż część ocalała. Przez tych dziesięć miesięcy oficer z Aleksandrii dzwonił do mnie codziennie, trzy razy, rano, w południe i wieczorem. Gdy nie odbierałam, dzwonił do mojego ojca. Budziłam się z jego głosem i z nim zasypiałam. Zdarzało się, że rozmawiał ze mną nawet kilka godzin. Bywało, że przy tej słuchawce płakałam. W końcu powiedziałam mu: „ok, skończmy to. Co zamierzasz zrobić? Zabić mnie? To zrób to teraz, bo ja już nie zniosę tych rozmów”. On mówi: „Zgłoś się na policję, zostaniesz u nas trzy dni, my sprowadzimy imamów, którzy specjalizują się w takich sytuacjach, pogadasz z nimi, a jeśli po tych trzech dniach nadal będziesz mówić, że jesteś chrześcijanką, zdecydujemy co dalej”. Odpowiedziałam: „Dobrze, zobaczysz, jak Bóg wykorzysta to dla swojej chwały”.

Kiedy wchodziłam do tego budynku, byłam przerażona, ale modliłam się, bo wiedziałam, że tylko mając w sobie pokój, będę w stanie odpowiadać im jak wolny człowiek. Modliłam się do Maryi i do świętego Jerzego: Nie zostawiliście mnie nigdy, więc teraz też nie możecie, bo to ważny moment. Nagle poczułam spokój, jak gdybym była w domu. Ten mój oficer dziwił się nawet, że jestem na takim luzie, przecież to policja, powinnam się bać.

Pierwszego dnia trzymali mnie do 4.30. Sprowadzili imama, który miał doktorat z teologii porównawczej judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Był bardzo zestresowany, w końcu wymiękł, stwierdził, że źle się czuje i już nie da rady. Następnego dnia zrobili mi wycieczkę na uniwersytet. Imamowie też jednak niemiłosiernie plątali się tam w zeznaniach. Widziałam, że mojemu oficerowi jest po prostu za nich wstyd. Po tym drugim dniu zapytał mnie: „I co, jesteś już przekonana?”. Odpowiedziałam mu: „Jeśli ty mi powiesz, że oni cię przekonali, to chętnie się zgodzę, że przekonali i mnie”. Nic nie odpowiedział, było mu po prostu głupio. Trzeciego dnia na posterunku czekał kolejny imam. Wiedziałam już, że stamtąd pewnie nie wyjdę, bo zamierzam im powiedzieć, że zostaję chrześcijanką. Wtedy stał się następny cud. Oficer ostrzegł mnie: „Wszystko, co tu mówisz, jest nagrywane, więc nie mów nic niewłaściwego, nie bluźnij”. Kiedy nadszedł moment ostatecznego pytania, zadał mi je i sam sobie odpowiedział: „Gratulacje! Słuszna decyzja!”. Patrzyłam na niego zdumiona i już miałam coś powiedzieć, ale z jego twarzy wyczytałam, że mam się zamknąć. On kontynuował: „Świetnie, to takie szczęście, że wracasz do islamu, jedź szczęśliwie i pozdrów tatę!”. Nie mogłam w to uwierzyć. Zapytałam: „Czyli co, puszczasz mnie, mogę jechać do ojca?”. Jego twarz mówiła mi, że jeśli powiem choćby jeszcze słowo, to zabije mnie nie za to, że jestem chrześcijanką, tylko za moją głupotę.

Skończyłam filologię francuską, znalazłam więc pracę jako nauczycielka języka w katolickiej szkole w Kairze. Niestety tam też wśród nauczycieli działało już kółko islamskich fanatyków, brat jednego z nauczycieli siedział w więzieniu za terroryzm. Po kilku miesiącach przełożona, która jako jedyna wiedziała o mojej historii, zorientowała się, że koledzy czegoś się domyślają, i poleciła mi natychmiast uciekać z miasta. Powiedziałam jej, że wolę śmierć niż siedzenie miesiącami w domu. Doradziła mi, żebym znalazła jakieś studia za granicą.

W międzyczasie do gry wkroczyła znów moja mama. Wymyśliła nieziemską intrygę. Przyjaźniła się wtedy z jednym z najbogatszych biznesmenów Egiptu. On znalazł mnie w Kairze i zaproponował, żebym pokierowała jego interesami we Francji, on opłaci wszystkie moje studia i cokolwiek chciałabym tam robić dodatkowo. Powiedziałam mu, że doskonale zdaję sobie sprawę, że ludzie biznesu nie robią takich przysług za darmo, a ja nie mogę mu dać tego, o co mu chodzi, więc żeby się ode mnie odczepił. On jednak nie dał za wygraną i w porozumieniu z moją mamą przygotował mi wszystkie dokumenty niezbędne do starania się o wizę.

I to znów okazało się opatrznościowe. Przyjaciele poznani przez internet, gdy siedziałam zamknięta w mieszkaniu ojca, znaleźli mi dobre studia. Następnego dnia wzięłam więc gotowy komplet papierów, które w innych okolicznościach musiałabym zbierać miesiącami, i poszłam do ambasady po wizę. Od dzieciństwa wiedziałam, że jeśli spotkam na ulicy księdza, to znak, że Bóg jest ze mną. Wiem, że pewnie nie chcesz mi już wierzyć, ale w ambasadzie w poczekalni siedział mnich. Spojrzał na mnie i natychmiast wyszedł. Wizę dostałam jeszcze tego samego dnia, czterdzieści osiem godzin później wyjechałam z Egiptu.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama