Trzy tygodnie przed naszym spotkaniem fundamentaliści wyrzucili z czwartego piętra znajomego Mariam, polecając mu, by pozdrowił Mistrza, z którym za chwilę się spotka.
Henryk Przondziono/ Agencja GN To przypadkowe zdjęcie wykonane kilka lat temu na ulicach Damaszku. Nie ma nic wspólnego z bohaterką tekstu. Nie jest naszym zamiarem ściąganie na niczyją głowę śmiertelnego zagrożenia. Od autora:
Tu nie będzie żadnych obrazków. Nie mogę ujawnić miejsca spotkania. Muszę zmienić imiona, nie podawać nazwisk. Mariam była muzułmanką z dobrej egipskiej rodziny. Gdy się ochrzciła, jej matka doniosła o tym policji. Znęcano się nad nią psychicznie, grożono śmiercią, musiała uciekać z Egiptu. Dziś żyje pod zmienionym nazwiskiem w jednym z krajów Zachodu. To czystej wody mistyczka.
***
Wstrząsającą historię Mariam usłyszałem po raz pierwszy w Afryce, od zaprzyjaźnionych koptyjskich lekarzy, którzy zakładają misje medyczne, przychodnie i szpitale na całym kontynencie. Jako zblazowany europejski chrześcijanin wiedziałem co prawda, że moi bracia w różnych zakątkach świata miewają ostro pod górkę, ale tu po raz pierwszy miałem mieć do czynienia z osobą, która naprawdę w każdej chwili może zginąć tylko dlatego, że podobnie jak ja wierzy w Jezusa Chrystusa.
Trzy tygodnie przed naszym spotkaniem fundamentaliści wyrzucili z czwartego piętra znajomego Mariam, polecając mu, by pozdrowił Mistrza, z którym za chwilę się spotka. Chłopak leży sparaliżowany w szpitalu, sprawcy rozmyli się w powietrzu, policja jest bezradna. Nie dziwię się więc, że nikt nie umawia się ze mną na pewno, wszystko mamy potwierdzić na miejscu. Gdy docieram już do wskazanego miasta, muszę odczekać dzień w hotelu. Zanim będę mógł porozmawiać z Mariam, jestem „sprawdzany” przez delegację jej przyjaciół. Pomagają afrykańskie rekomendacje, ale i tak są ostrożni, gdyby wyznaniowi szaleńcy poznali obecną tożsamość i miejsce pobytu kobiety, która porzuciła islam i przyjęła chrześcijaństwo, koniec byłby szybki i łatwy do przewidzenia.
Na pierwsze spotkanie wybieramy się wieczorem do baru sushi daleko na przedmieściach. Towarzyszy nam dziesiątka znajomych Mariam. Po kwadransie, uwolnieni od lęku, jesteśmy tym, kim jesteśmy naprawdę – braćmi i siostrami, którzy mogą cieszyć się spotkaniem nad sashimi z łososia. Widać, jak bardzo koleżanki i koledzy troszczą się o Mariam, która uciekając z Egiptu, porzuciła nie tylko najbliższych, ale i marzenia o karierze. Tu, gdzie jest, znowu musi studiować, z trudem wiąże koniec z końcem, może kiedyś założy własną firmę. Opowiadają mi o koptyjskim chrześcijaństwie, rozpowszechnionym w Egipcie i Etiopii, o którym Europejczycy nie mają zwykle zielonego pojęcia. Kościół w Egipcie miał założyć święty Marek. Dziś to jeden z tak zwanych ortodoksyjnych Kościołów wschodnich (inne to między innymi Kościół syryjski, malankarski czy ormiański), które nie uznały postanowień soboru w Chalcedonie, gdzie posprzeczano się o relację Boskiej i ludzkiej natury Chrystusa. Trudno ocenić, czy chodziło bardziej o teologię, czy o politykę (tarcia między Grekami a Egipcjanami, niemądre ruchy Bizancjum wobec Egipcjan), obecnie sytuacja przypomina zdaje się tę, jaka panuje w rodzinie, gdzie wnuki nie mają pojęcia, o co pokłócili się prapradziadkowie. Orientalni chrześcijanie prowadzą więc dziś zaawansowany dialog ekumeniczny z prawosławiem i katolicyzmem, nie można więc wykluczyć, że za dziesięć czy piętnaście pokoleń będziemy mogli przyjmować Komunię w ich kościołach i vice versa (teoretycznie my u nich przyjmować Komunię możemy, choć oni nie są zbyt skłonni, by nam jej udzielać, inaczej rozumieją Kościół).
Gadamy o sytuacji koptów w nowych warunkach po egipskiej rewolucji, zastanawiamy się, czy z kraju uciekną wszyscy chrześcijanie, którzy czują na swoich plecach gorący oddech nowych czasów. To, co moi rozmówcy mówią o kontaktach z niektórymi wyznawcami Proroka, dla całej reszty, olbrzymiej większości autentycznie wierzących i pragnących pokoju muzułmanów z pewnością miłe nie będzie. Mariam i jej współwyznawców nie krzywdzi jednak przecież Allah, nie krzywdzi islam, krzywdzą ich spętani obsesjami, lękiem i własną niewiedzą ludzie, dla których religia to często pretekst do robienia brudnej polityki. A to, co robią, naprawdę woła o pomstę do nieba – podobnie jak wołało o nią to, co guamskim Chamorro robił nie Chrystus, nie Kościół, a nadgorliwi wyposażeni w krzyże żołnierze. W trakcie opowieści dostrzegam, że moje pytania nie wnoszą nic istotnego, brzmią idiotycznie. Porzucam przepytywanie, zamieniam się w słuch. W osłupienie wprawia mnie fakt, że ta dziewczyna nie nawróciła się pod wpływem jakiejś chrześcijańskiej społeczności, pierwsi chrześcijanie, do których trafiła, dla jej własnego dobra kazali jej się wynosić. To sprawa między nią a Bogiem, którego szuka i który jej szuka do szaleństwa. Pozostawiając na jej drodze znaki, których słuchacz albo zwyczajnie może jej zazdrościć, dochodząc do wniosku, że ma do czynienia z mistyczką, albo niedowierzać. Tylko co to niedowierzanie zmieni?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.