Trzy tygodnie przed naszym spotkaniem fundamentaliści wyrzucili z czwartego piętra znajomego Mariam, polecając mu, by pozdrowił Mistrza, z którym za chwilę się spotka.
Urodziłam się w Aleksandrii, w muzułmańskiej rodzinie, zostałam wychowana jako muzułmanka, ale wysłano mnie do szkoły prowadzonej przez katolickie zakonnice. Moi rodzice rozwiedli się, mieszkałam z mamą, tato wyprowadził się do Kairu. Miałam po dwójce rodzeństwa z nowych małżeństw rodziców.
Już kiedy byłam dzieckiem, Bóg przygotowywał mnie do tego, żebym odkryła Go w chrześcijaństwie, choć wtedy nie miałam jeszcze o tym pojęcia. Wyobraź sobie, że po każdym egzaminie do następnej klasy śnił mi się ksiądz, który wręczał mi świadectwo z promocją. Po przebudzeniu mówiłam mamie: „Chyba mi się udało”. Mama dzwoniła do szkoły i okazywało się, że rzeczywiście jest sukces. Kiedy to stało się regułą, zaczęłam pytać Allaha na modlitwie: „Dlaczego ksiądz? Dlaczego dajesz mi znaki za pośrednictwem niewiernego?”.
Kiedy skończyłam przedszkole, moja mama złożyła podanie o przyjęcie mnie do szkoły katolickiej, bo katolickie szkoły w Egipcie są na bardzo wysokim poziomie. Poszłyśmy tam w dniu, w którym chrześcijanie sprawowali liturgię. Mama kazała mi czekać na dyrektora, który właśnie był w kościele. Z zasady starałam się jej słuchać, ale nie tym razem – weszłam do kościoła. Podeszłam do samego ołtarza, bo zafascynowało mnie rozdzielanie Komunii, poczułam, że też chcę dostać to, co inni tam dostają. Mama wbiegła za mną, próbowała mnie złapać, inni ludzie też próbowali, ale ja tak się darłam, że aby nie robić jeszcze większego zamieszania, w końcu mi odpuścili. Szłam więc w procesji do Komunii, a gdy przyszła moja kolej, ksiądz spojrzał na mnie i powiedział krótko: „Nie”. Wybiegłam z kościoła, rozpłakałam się, do dziś pamiętam to uczucie złości, zawodu, jakiejś kosmicznej niesprawiedliwości. Zostałam odsunięta od czegoś, czego bardzo mocno pragnęłam, choć nie miałam pojęcia, co to jest. Całe moje wnętrze było tym poczuciem, jakby odebrano mi światło, tlen, wolność.
Bóg nadal prowadził mnie do siebie. Kiedy byłam w trzeciej klasie, koledzy wytłumaczyli mi, że w ciągu Wielkiego Tygodnia nie oglądają telewizji, ponieważ Jezus ich kocha, oni Jego też i robią to dla Niego. Zachodziłam w głowę, kim jest ten Jezus, dlaczego ja nie mam o Nim zielonego pojęcia i On nawet pewnie nie wie, że ja też mogłabym nie oglądać dla Niego telewizji. Byłam strasznie zazdrosna o tę ich relację. Pamiętam, że kiedy byłam w ósmej klasie, bardzo spodobała mi się melodia jednej z chrześcijańskich pieśni, poprosiłam kolegów, żeby mnie jej nauczyli. Byli przerażeni, w końcu jednak ulegli. Pierwsze słowa brzmiały „Klękam pod krzyżem”. Dla muzułmanina w Egipcie śpiewanie czegoś takiego oznacza wyrok śmierci, ale ja zachwycona zaczęłam uczyć tej pieśni wszystkich, którzy jeszcze jej nie znali, po czym cała podekscytowana odśpiewałam ją mamie. Osłupiała. Gdy wróciła jej mowa, zaczęła na mnie krzyczeć, że to niewierność, że to skandal. Odpowiedziałam, że na pewno się myli, bo to niemożliwe, żeby sprzeciwiało się Bogu coś, co jest tak piękne i daje tyle wewnętrznego pokoju. Mama była jednak wtedy wulkanem w stanie erupcji, więc dla świętego spokoju obiecałam jej, że nie będę się już więcej uczyła tych pieśni, co oczywiście nadal robiłam, tyle że w konspiracji. A później uczyłam ich i chrześcijan, i muzułmanów.
Wśród uczniów nie było wielu muzułmanów, wśród nauczycieli więcej, siostry prowadzące szkoły nie miały po prostu wystarczających kadr. Kiedy przychodził czas na lekcje religii, byliśmy rozdzielani, każdy szedł w swoją stronę. Na moich lekcjach zdarzało mi się wstać i powiedzieć, że historia, którą opowiada nasz nauczyciel, wydaje mi się idiotyczna i że naprawdę trzeba być niespełna rozumu, żeby wierzyć w takie rzeczy. Kiedyś po lekcji zapytałam go, czy jeśli ktoś nie wyznaje islamu, to Bóg się na niego złości? Odpowiedział pytaniem: „A ty nie wyznajesz islamu?”. Ja mu na to: „Nie, już nie”. On chyba nie chciał mnie odstraszyć, więc odpowiedział, że Bóg nie gniewa się na mnie, nawet jeśli w coś nie wierzę. Wtedy nabrałam zaufania do swojej intuicji – jeśli czułam, że coś przynosi mi głęboki wewnętrzny pokój, to wiedziałam, że musi być od Boga, gdy czułam niepokój, coś mi się nie zgadzało, ale nie tyle na intelektualnym, ile na egzystencjalnym poziomie – wiedziałam, że to jest złe. Dziecko nie rozumie, dlaczego w świecie dorosłych można zginąć za śpiewanie Bogu pięknej piosenki. Gdy jedna z mam chrześcijańskich uczennic dowiedziała się, że uczę się od niej pieśni, zrobiła wielką awanturę, przyleciała do szkoły i krzyczała, że przecież każdy ma swoją religię, żebym odczepiła się od ich córki. Panicznie się bała, że ktoś mógłby donieść policji, że w tej szkole rodzice za pośrednictwem dzieci nakłaniają muzułmanów do konwersji. Cała ta sytuacja bardzo mnie zabolała, czułam się koszmarnie zraniona.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.