Pozdrowienia dla Mistrza

Trzy tygodnie przed naszym spotkaniem fundamentaliści wyrzucili z czwartego piętra znajomego Mariam, polecając mu, by pozdrowił Mistrza, z którym za chwilę się spotka.

Reklama

To, co mówił Girgis, bardzo we mnie rezonowało, bo to były pytania, które zadawałam sobie już wcześniej. Kiedy ktoś je przy mnie stawiał, od razu myślałam: „Wow, ten ktoś ma takie same troski jak ja, to samo go dotyka”. Teraz też to czułam, ale byłam zła na Girgisa. W końcu jestem muzułmanką, jak on może sugerować, że islam się myli? Zapytałam go więc, po co Bóg miałby schodzić na ziemię, jak chcą chrześcijanie, żeby nas zbawić? Skoro jest wszechmogący, nie mógł tego wszystkiego zrobić z góry? Girgis odparował: „Oczywiście, że tego nie zrozumiesz, bo dla ciebie Bóg jest tak odległy, że ci się to nie mieści w głowie. Opowiem ci historię. Pewien król miał niepełnosprawnego syna. On królował na tronie, a syn siedział na wózku, obsługiwany przez dworzanina. Król widział przez okno, jak syn bawi się ze służącym, gdy jednak ten gdzieś na chwilę zniknął, syn pogrążony w zabawie zsunął się z wózka i wpadł do basenu. Król miałby nie wstać z tronu, żeby go ratować? Powiedzieć, że to nie jego sprawa, niech się martwi służący? Czy przez to przestałby być królem? Nie wkurzaj się na mnie, ale czy zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego islam rozprzestrzenia się po świecie za pomocą miecza?”. Żachnęłam się: przecież my robiliśmy tylko nacięcia, przecinki, wycinaliśmy otwory, nie chcieliśmy nikogo nawracać na siłę, ale otworzyć ludziom drogę do prawdy! Girgis mówi: „Tak, a co z tymi, którym dajecie wybór – albo islam, albo nie zaznasz spokoju, zabijemy ciebie i twoją rodzinę?”. Strasznie się wzburzyłam, tłumaczyłam mu, że to wszystko wynika z chęci, żeby wszyscy ludzie się zbawili. Zdenerwowałam się na tyle, że uderzyłam go w twarz. A on ze spokojem odpowiedział: „Sama widzisz, że nie masz argumentów, więc używasz siły. Podobnie bywa w twojej religii”. Ten jego spokój bardzo mnie zmieszał, postanowiłam to wszystko gruntownie przemyśleć. Powiedziałam Girgisowi, że od tej chwili poświęcę cały swój czas na ustalenie, kto ma rację. Jeśli chrześcijaństwo – zostanę chrześcijanką. Jeśli islam – do końca życia będę walczyła z chrześcijanami. A on będzie pierwszy.

Z Justiną ostro wzięłyśmy się do roboty. Poszłyśmy ze swoimi wątpliwościami na uniwersytet, chodziłyśmy po meczetach w Aleksandrii, ale nikt nie był w stanie nam odpowiedzieć. Byłyśmy naprawdę wszędzie, dotarłyśmy nawet na słynny uniwersytet Al-Azhar w Kairze, kuźnię islamskich intelektualistów, gdzie przyjeżdżają ze swoimi pytaniami ludzie z całego świata. Spotkałyśmy tam trzech imamów, na wszystko odpowiadali: „Nie wiemy”, „Może Bóg tak dopuścił”. Poczułam, że tracę życie. Wściekłam się na nich i mówię: „Jak to jest? Spędziliście całe życie, studiując jedną książkę, i teraz nie umiecie mi odpowiedzieć, gdy o nią pytam?”. Oni na to: „Zastanów się, kto ci miesza w głowie, że zadajesz takie pytania”. Odpowiedziałam im: „Jeśli wy nie umiecie odpowiedzieć na pytania, od kogokolwiek by nie pochodziły, to jaką wartość ma cała ta wasza nauka?”. Wzięłam Justinę na bok i mówię jej: „ok, a więc islam nie ma racji”. W naszym życiu zaczął się niesamowity tydzień – tydzień bez religii. Nie wierzyłam w nic. Zaczęłam myśleć, że może po prostu nie ma Boga. Ale musi przecież być coś, co stworzyło ten świat. Możemy nazwać to Bogiem. A skoro ów Bóg stworzył nas tak, że umiemy mówić i myśleć, sam pewnie też jest w stanie mówić i myśleć. Bo jeśli nie miałby tej umiejętności, my też byśmy jej nie mieli. Jeśli zaś mówi, to jest w stanie znaleźć słowa, żeby zakomunikować nam, gdzie i kim jest. Jeśli więc chcemy Go znaleźć, musimy szukać Jego słów, ustalić, gdzie one są. Przyglądałyśmy się temu, co mówi buddyzm, judaizm. Miałam poczucie, że te religie mówią, jak odnaleźć się w społeczności, jak być dobrym człowiekiem. Zajmują się biednymi i cierpieniem świata, ale nie mówią, jak porozumieć się z Bogiem. Pamiętaj, że miałam wtedy osiemnaście lat.

Jak szukałam? Boże, błogosław internet! W końcu ustaliłyśmy z Justiną, że w grę wchodzi albo judaizm, albo chrześcijaństwo. Wymyśliłyśmy, że znajdziemy księdza, który wyjaśni nam Stary i Nowy Testament, jeśli spodoba nam się Stary – zostaniemy żydówkami, jeśli Nowy – chrześcijankami. Postanowiłyśmy pójść do nowego kościoła, który budował się w okolicy, by nie spotkać znajomych muzułmanów ani chrześcijan, bo gdybyśmy jednak nawróciły się na chrześcijaństwo, muzułmanom mogłoby być przykro, a chrześcijanie zostaliby zabici za prozelityzm. Później okazało się, że obie codziennie idąc na wykłady, obserwowałyśmy ten kościół, odnotowywałyśmy wszystkie nowe piętra, wieżyczki, krużganki. Kiedy przeszłyśmy próg, Justinę ogarnęła panika: „Co tu robimy, nie wolno nam, nikogo tu nie znamy”. Uspokajałam ją: „Wchodzimy i próbujemy. Jeśli nic tam nie będzie, to znaczy, że to nie jest droga do Boga, jeśli jest – Jego słowa same do nas przyjdą, nie będziemy nawet musiały szukać”.

Zobaczyłam plątaninę schodów: do góry, w dół, w lewo, w prawo. Sama zaczęłam już wątpić, gdy nagle znikąd pojawił się człowiek mówiący: „Tutaj, tędy”. Weszłyśmy na wskazane schody, a tam zakonnica, krzyczy na nas: „Dlaczego się spóźniłyście? Msza się kończy!”. Wielokrotnie byłam później w tym kościele, ale nigdy już tej siostry nie spotkałam.

Przerażone weszłyśmy na liturgię, poczułam, jak serce skacze mi z radości. Pomyślałam: Wreszcie jestem, dotarłam. Spojrzałam na Justinę, płakała. Nie wiedziałyśmy, jak nazywa się ksiądz, z którym miałyśmy rozmawiać. Człowiek stojący obok nas nagle się odwrócił i powiedział: „Ojciec Szenuda skończy odprawiać liturgię za dziesięć minut, poczekajcie na niego”. Powtórzył to dwa razy. W czasie komunii, gdy wierni recytowali teksty hymnów i pieśni, szepnęłam Justinie: „Gdybym miała śpiewnik, odmawiałabym je razem z nimi”. W tej samej chwili diakon służący przy ołtarzu wziął do ręki śpiewniki, nikomu nic nie rozdając, podszedł prosto do nas, podał nam książki i powiedział: „Strona trzydziesta siódma”. Kiedy liturgia dobiegła końca, celebrans rozdawał święty chleb wiernym, (w Kościołach wschodnich po Eucharystii wierni dostają te części chleba, które nie zostały konsekrowane – przyp. s.h.). Gdy skończył, rozglądał się po kościele, jakby czegoś szukał. W końcu wskazał na mnie i pokazał, żebym podeszła po chleb, odpowiedziałam „Nie”. Po mszy mówię mu: „Jesteśmy muzułmankami i chcemy dowiedzieć się czegoś o chrześcijaństwie”. Zaprosił nas na rozmowę za kilka dni. Wyszłyśmy z kościoła, rozpierało nas szczęście, chodziłyśmy po ulicach bez celu. Justina mówi: „Dlaczego nie wrócimy do kościoła?”.

Pobiegłyśmy, kościół był pusty. Było mi zimno. Poczułam, że nagle ktoś za mną zapala świeczkę. Obejrzałam się, nikogo tam nie było, ale nie było mi już zimno. Kiedy usłyszałam: „Musimy iść”, ktoś jakby nagle tę świeczkę zdmuchnął.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama