Nie jest to relacja z egzotycznej afrykańskiej wyprawy, a historia o „zwykłym” chłopaku z Ząbkowic Śląskich. 17-letni Karol Kotowicz udowadnia swoim rówieśnikom, że od życia można oczekiwać czegoś więcej niż przeciętności.
Kolejny rok z rzędu grupa młodzieży z Liceum Salezjańskiego we Wrocławiu podczas wakacji wyjechała na misje. Tym razem była to wyprawa do Ghany, gdzie młodzi pomagali remontować szkołę i zajmowali się dziećmi. Wśród nich po raz kolejny znalazł się Karol.
Chcieć więcej
Droga, którą wybrał, jest trochę pod prąd współczesnym standardom. Jeszcze zaledwie kilkanaście lat temu było oczywistością, że młodość jest czasem poszukiwania drogi swojego życia i ciężkich zmagań z własnym charakterem. W czasach, kiedy nie trzeba dokonywać wyborów, bo można mieć jedno,drugie i trzecie, a wiele rzeczy można dostać natychmiast, i to bez wysiłku, podejmowanie wyrzeczeń i bezinteresownej pracy na rzecz innych może niektórych dziwić. To, że w życiu można wiele osiągnąć, nie wysilając się, jest oczywiście złudzeniem, jakim mami młodych współczesny świat. – Ciężko walczyć z mainstreamowym myśleniem, szczególnie komuś w moim wieku – wyznaje Karol. – Kiedy na początku każdego roku szkolnego otwieraliśmy grupę Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego, zgłaszało się po kilkadziesiąt osób. Jednak grono systematycznie się wykruszało. Były regularne spotkania, opracowywaliśmy plan wyprawy, uczyliśmy się o kulturze danego regionu i podejmowaliśmy różne prace, by choć w części zarobić na wyjazd. Bilet lotniczy do Ghany czy do Mongolii kosztował kilka tysięcy złotych. Te kilka miesięcy wymagało wielu wyrzeczeń. Ostatecznie z grona kilkudziesięciu chętnych, którzy zgłosili się na początku, do Ghany z ks. Jerzym Babiakiem, opiekunem grupy, pojechało zaledwie sześć osób. – Kiedy przygotowywałem się do wyjazdu, szczególnie tego pierwszego, spotykałem się z opiniami rówieśników: „Zwariowałeś, gdzie ty jedziesz? Tam jest niebezpiecznie. Po co ci to?” – opowiada Karol. – Jednak gdy wróciłem, z zaciekawieniem pytali, jak tam było, jak to przeżyłem. Może choć trochę zarażę ich tym, że od życia można chcieć czegoś więcej?
Z domu w świat
Zaczęło się od wyboru liceum, który nie był przypadkowy. – Kierowałem się szerszą gamą możliwości, ewentualnych doświadczeń, ale również czysto młodzieńczą chęcią przygody – wyjaśnia Karol Kotowicz. – Priorytetem był również charakter szkoły. Szkoły, która proponuje specyficzny styl życia, nie narzucając go, nie ograniczając swoich uczniów, oferując przy tym bogatą ofertę edukacyjną. Jak podkreśla chłopak, ważne są dla niego wartości i fundamentalne zasady, jakie wpoili mu rodzice. Zapewnia, że stara się nimi kierować z mniejszą czy większą skutecznością, ale zawsze czekając na ich opinię. Docenia, że szanują jego zdanie. W końcu nie każdy jest w stanie zgodzić się na tak daleką podróż piętnastolatka.
Tego nigdzie nie kupisz
– Do pierwszego wyjazdu, a wcześniej zaangażowania się w wolontariat misyjny, przyczynili się moi starsi koledzy, którzy z wyjątkowym zapałem opowiadali o przygodach, jakich doświadczyli w trakcie syberyjskiego projektu misyjnego – opowiada Karol. – To było w 2010 roku, czyli w momencie, gdy po raz pierwszy przekraczałem próg mojej szkoły. Ich opowieści wzbudziły we mnie naturalną ciekawość. Karol stanowczo dementuje stereotypowe myślenie, że wolontariusze to „nawiedzeni ludzie” – bo tylko oni mogą poświęcać się bezinteresownie dla innych, a to strata, podczas gdy w życiu przecież trzeba coś osiągnąć. Jeżeli ktoś myśli o sprawach materialnych, to może mieć rację, jednak w życiu nie wszystko można przeliczyć na pieniądze. Chodzi o doświadczenia, budowanie charakteru i mądrość. Tego za pieniądze kupić nie można.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).