Wolontariat to zysk

Mirosław Jarosz; GN 35/2012 Świdnica

publikacja 07.09.2012 07:00

Nie jest to relacja z egzotycznej afrykańskiej wyprawy, a historia o „zwykłym” chłopaku z Ząbkowic Śląskich. 17-letni Karol Kotowicz udowadnia swoim rówieśnikom, że od życia można oczekiwać czegoś więcej niż przeciętności.

Wolontariat to zysk ks. Jerzy Babiak / GN Wyprawa do Ghany była zupełnie inna niż poprzednia (do Mongolii). Przede wszystkim ze względu na całkiem różną mentalność obu nacji.

Kolejny rok z rzędu grupa młodzieży z Liceum Salezjańskiego we Wrocławiu podczas wakacji wyjechała na misje. Tym razem była to wyprawa do Ghany, gdzie młodzi  pomagali remontować szkołę i zajmowali się dziećmi. Wśród nich po raz kolejny znalazł się Karol.

Chcieć więcej

Droga, którą wybrał, jest trochę pod prąd współczesnym standardom. Jeszcze zaledwie kilkanaście lat temu było oczywistością, że młodość jest czasem poszukiwania drogi swojego życia i ciężkich zmagań z własnym charakterem. W czasach,  kiedy nie trzeba dokonywać wyborów, bo można mieć jedno,drugie i trzecie, a wiele rzeczy można dostać natychmiast, i to bez wysiłku, podejmowanie wyrzeczeń i bezinteresownej pracy na rzecz innych może niektórych dziwić. To, że w życiu można wiele osiągnąć, nie wysilając się, jest oczywiście złudzeniem, jakim mami młodych współczesny świat. – Ciężko walczyć z mainstreamowym myśleniem, szczególnie komuś w moim wieku – wyznaje Karol. – Kiedy na początku każdego roku szkolnego otwieraliśmy grupę Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego, zgłaszało się po kilkadziesiąt osób. Jednak grono systematycznie się wykruszało. Były regularne spotkania, opracowywaliśmy plan wyprawy, uczyliśmy się o kulturze danego regionu i podejmowaliśmy różne prace, by choć w części zarobić na wyjazd. Bilet lotniczy do Ghany czy do Mongolii kosztował kilka tysięcy złotych. Te kilka miesięcy wymagało wielu wyrzeczeń. Ostatecznie z grona kilkudziesięciu chętnych, którzy zgłosili się na początku, do Ghany z ks. Jerzym Babiakiem, opiekunem grupy, pojechało zaledwie sześć osób. – Kiedy przygotowywałem się do wyjazdu, szczególnie tego pierwszego, spotykałem się z opiniami rówieśników: „Zwariowałeś, gdzie ty jedziesz? Tam jest niebezpiecznie. Po co ci to?” – opowiada Karol. – Jednak gdy wróciłem, z zaciekawieniem pytali, jak tam było, jak to przeżyłem. Może choć trochę zarażę ich tym, że od życia można chcieć czegoś więcej?

Z domu w świat

Zaczęło się od wyboru liceum, który nie był przypadkowy. – Kierowałem się szerszą gamą możliwości, ewentualnych doświadczeń, ale również czysto młodzieńczą chęcią przygody – wyjaśnia Karol Kotowicz. – Priorytetem był również charakter szkoły. Szkoły, która proponuje specyficzny styl życia, nie narzucając go, nie ograniczając swoich uczniów, oferując przy tym bogatą ofertę edukacyjną. Jak podkreśla chłopak, ważne są dla niego wartości i fundamentalne zasady, jakie wpoili mu rodzice. Zapewnia, że stara się nimi kierować z mniejszą czy większą skutecznością, ale zawsze czekając na ich opinię. Docenia, że szanują jego zdanie. W końcu nie każdy jest w stanie zgodzić się na tak daleką podróż piętnastolatka.

Tego nigdzie nie kupisz

– Do pierwszego wyjazdu, a wcześniej zaangażowania się w wolontariat misyjny, przyczynili się moi starsi koledzy, którzy z wyjątkowym zapałem opowiadali o przygodach, jakich doświadczyli w trakcie syberyjskiego projektu misyjnego – opowiada Karol. – To było w 2010 roku, czyli w momencie, gdy po raz pierwszy przekraczałem próg mojej szkoły. Ich opowieści wzbudziły we mnie naturalną ciekawość. Karol stanowczo dementuje stereotypowe myślenie, że wolontariusze to „nawiedzeni ludzie” – bo tylko oni mogą poświęcać się bezinteresownie dla innych, a to strata, podczas gdy w życiu przecież trzeba coś osiągnąć. Jeżeli ktoś myśli o sprawach materialnych, to może mieć rację, jednak w życiu nie wszystko można przeliczyć na pieniądze. Chodzi o doświadczenia, budowanie charakteru i mądrość. Tego za pieniądze kupić nie można.

– Nie traktuję poważnie górnolotnych stwierdzeń, jakoby wolontariat był jedynie całkowicie dobrowolną, ofiarną chęcią niesienia pomocy innym – wyjaśnia Karol. – Bynajmniej w moim przypadku to nieco patetyczne uzasadnienie nie znajduje racji bytu. Oczywiście satysfakcja z podjętej, a następnie ukończonej pracy jest motorem naszych działań, ale należy dostrzec, że uczestnicy misyjnych wypraw czerpią ogromne, choć niematerialne korzyści z projektów, na jakie się decydują. Udając się na taką eskapadę, z pewnością rozwijamy swoje pasje, zainteresowania, nierzadko odkrywamy też nowe. Poznajemy wspaniałych, interesujących ludzi, z którymi wymieniamy nie tylko adresy poczty internetowej, ale również doświadczenia i spostrzeżenia, budując często trwałe kontakty, znajomości, przyjaźnie. Poszerzamy swoje horyzonty – nie tylko geograficzne, ale również myślowe, dotykając szeroko pojętych problemów społecznych. Nabywamy różnych umiejętności, ucząc się jednocześnie odpowiedzialności za powierzone nam zadania, ćwicząc nie tylko fizyczną tężyznę, ale i siłę  charakteru.

Szkoła życia

Wyprawa na drugi koniec świata to sytuacja, która każdego może zaskoczyć. Pomaga jednak poznać lepiej samego siebie. Zarówno te dobre strony, które trzeba pielęgnować, jak i te gorsze, nad którymi trzeba jeszcze popracować. – Zmagając się z trudem i zmęczeniem, jakie towarzyszyły mi w trakcie pracy fizycznej, nieraz walczyłem z własnymi słabościami, temperamentem, skłonnością do wykonywania pewnych rzeczy na skróty. Wyczerpanie dotykało mnie zwłaszcza w trakcie ostatecznych prac wykończeniowych, w których dbałość o szczegóły miała duże znaczenie. Detale nie są moją mocną stroną... Pozostawiając ubytek, nieuzupełniony fragment lamperii, której kształt utrudniał precyzyjne oczyszczenie, a następnie malowanie, z nerwami schodziłem z drabiny, aby po chwili na nią wrócić i dokończyć rozpoczętą pracę, walcząc z własną opieszałością – przyznaje się Karol. Mówiąc o wartościach, których nie chciałby zatracić, a które rozwinął w trakcie projektów misyjnych, zwraca uwagę na pracowitość, rozsądek,  umiejętność zarządzania czasem i środkami. Ważna była także świadomość odpowiedzialności za grupę osób.

Jeszcze egzamin

Jest tegorocznym maturzystą. W szkole, najbliższym otoczeniu, w rodzinie oczekuje się od niego jasnych i klarownych decyzji co do dalszej ścieżki rozwoju. I faktycznie Karol ma już plan. – Obecnie myślę o kształceniu się na studiach prawniczych. Od dawna towarzyszy mi również wizja własnej działalności, której szczegółów nie chcę zdradzać, zorientowanej jednak na branżę prawniczą – mówi. – A co w życiu chciałbym robić? Nie będę wyjątkowy, chciałbym być człowiekiem spełnionym zawodowo, bo to, moim zdaniem, klucz do realizacji życiowych, emocjonalnych potrzeb. Marzy się Karolowi jeszcze jedna wyprawa misyjna – na dotknięty wieloma problemami obszar Bliskiego Wschodu (myśli o Syrii czy Libanie). Być może dopełniłaby ona cykl wolontaryjnych podróży. Na chwilę obecną priorytetem jest jednak dla maturzysty nauka i zdobycie odpowiednich wyników egzaminu dojrzałości.