Problem wykorzystywania nieletnich musi obchodzić każdego z nas.
W tym roku Kościoły wschodnie obchodzą Święta Zmartwychwstania Pańskiego 5 maja.
Papież zachęca proboszczów do wniesienia wkładu w prace Synodu.
Postulator procesu kanonizacyjnego Papieża - Polaka o jego dziedzictwie.
Szef zamawia właściwy towar. To klient się nie zna.
Częścią problemu jest także fakt, że gdy już ktoś pojedzie na jakieś dobre rekolekcje lub usłyszy dobrego kaznodzieję (= takiego, którego słowa poruszają serce i/lub umysł), to chciałby potem słuchać takich słów częściej i częściej. Tymczasem, gdy w moim kościele parafialnym po raz kolejny słyszę ten sam zestaw pouczeń i nudnego wymądrzania się (nota bene nieraz 3x w trakcie mszy - na początku, podczas homilii i po ogłoszeniach duszpasterskich), to najzwyczajniej w świecie nie chce mi się tu już więcej wracać. Nikt nie lubi się bowiem nudzić, ale jeszcze bardziej nikt nie lubi być traktowany jak małe głupiutkie dziecko, któremu ktoś bez przerwy wbija do głowy, że Pana Boga trzeba kochać i że nie wolno grzeszyć.
ale ludzie tego nie robią, więc nuuuudny ksiądz przypomina
Cieszę się, że jest paru katolików, którzy żyją tym co mówią i dlatego ludzie ich słuchają, ale paru ludzi nie zewangelizuje świata.
Nie ma się z czego cieszyć bo sytuacja jest naprawdę słaba i nawet nie chcę poruszać tematu kazać biskupów bo to jest dopiero masakra.
Nie interesuje mnie co było 25lat temu bo 2000 lat temu kosciół głosił tak, że zewangelizował większość znanego wtedy świata i to jest przykład do naśladowania.
Bóg zapłać!
Ani Panu Bogu, ani ludziom ksiądz łaski nie robi. Powinien to, co do niego należy, robić jak najlepiej.
Jeżeli wierni w czasie kazania stoją wobec realnej groźby śmierci z nudów, albo, przeciwnie, nie są w stanie nadążyć za tokiem rozumowania kaznodziei, to znaczy, że on swoją robotę spartaczył.
Jeżeli ksiądz mówi kazanie tak, że normalnie słyszący słuchacz rozumie co trzecie słowo, to może sobie być najdoskonalszy duchowo, nic to kazaniu nie pomoże.
Idąc na mszę nie tylko chcę karmić się Ciałem Pana, ale też Jego zbawiającym słowem.
A najważniejsza jest Msza Święta i to co się
przez nią dokonuje.
Zarówno w głównym tekście jak i w wielu komentarzach występuje nieporozumienie: dobre kazanie ma być porywające a złe kazanie to takie, które przynudza. To jest bzdura. Złe kazanie, to puste kazanie. Ksiądz, który prowadzi życie duchowe, nigdy nie powie złego kazania. Może przynudzi, może się nie przygotuje, może przedłuży, ale da się coś wynieść.
Problem jest wtedy, kiedy kazanie, nawet świetne od strony technicznej (a tym bardziej, jeśli mówiącemu się wydaje, że jest świetne), ale puste. To potrafi być koszmar. Dla przykładu, 2 miesiące temu trafiłem na kazanie naszego proboszcza (staram się unikać). Trwało 30 minut. Pamiętam prawie wszystko. Pierwsze piętnaście to było wyjaśnianie Ewangelii o powołaniu Andrzeja i Jana okraszone cytatami z greki, z których żaden nie był poprawny (być wydanym komuś zostało przekręcone na mieć chore zęby, nawet zabawne). Początek dało się nawet znieść. Druga część była o wiele gorsza: wychodząc z wyssanego z palca rozbicia gramatycznego zdania "byli bowiem rybakami" po grecku, proboszcz w płomiennych przeprowadził paralellę między "rybakami" a "siewcami śmierci". Czułem się, jakbym czytał Harry'ego Pottera. Ale poza nudą, było odczucie całkowitej pustki, że poza "trickami", nie ma nic, ale to absolutnie nic w tych 30 minutach. Zapamiętałem wiele zdań z tego kazania, i to na długo. Ale co z tego?
I co to, na siedem kościołów w Clonmacnois, ma wspólnego z rybakami?
Kazanie nie jest obowiązkiem kapłana. Ma on odprawić ważną mszę św. i rozesłać nas. To, że brak tam kazania lub że jego jakość jest wątpliwa, to czynnik drugorzędny, aspekt duszpasterski. Połowa katechezy jest w tym, że kapłan stoi przed nami i że odczytał właśnie ewangelię zgodną z tym, co Kościół w danym dniu głosi.
Znalazłem sposób, by zastąpić kazanie krótką modlitwą...Jeśli mam jakiś niedosyt, który mocno uwiera, modlę się za rodziców księdza, dziękując za to, że w takiej czy innej formie jednak wychowali go do kapłaństwa, . Czy ja potrafiłbym, czy chciałbym mieć syna-kapłana?
Kiedy zastanawiam się, czego brakuje księdzu, że przy uczcie eucharystycznej, po odczytaniu ewangelii nie ma czym podzielić się z parafianami, natychmiast mam refleksję, czy zasiadając do codziennego posiłku proszę tylko o podanie masła, chleba, czy też dzielę się z najbliższymi zainteresowaniem, troską, pomocą lub radością... Może wystarczy zadać pytanie i sluchać... Może powiedzieć zaległe dziękuję lub przepraszam.
Małoduszne krytyki kazań warto poddać refleksji. Może brak kazania lepszy jest niż słowotok...
Najczęściej w duchu dziękuję, że ksiądz szybko i sprawnie mszę św. odprawił. Inaczej nie mógłbym na niej być. Czasem chodzi też o godzinę mszy,
Kiedyś w rozmowie chwaliłam kazania proboszcza w pewnej wsi k/Rzeszowa na co otrzymałam odpowiedź, że część wsi zamieszkała w starej zabudowie chwali ,zaś tam gdzie zamieszkują na nowych terenach nowi mieszkańcy oni są nie zadowoleni . Nadmieniam , że jestem osoba straszą mieszkam w Rzeszowie i bardzo chętnie uczestniczę z moja rodziną w mszach z kazaniami tego proboszcza. Kazania ma bardzo refleksyjne i po wyjściu z kościoła wymieniamy między sobą swoje spostrzeżenia.
Przykre jest to wieczne porównywanie życia duchowego miast i wsi. Pochodzę z Warszawy. Od małego byłam przyprowadzana do Kościoła a nie tylko do kościoła. I to nauczyło mnie prawdziwej wspólnoty. Może nasze miejskie wspólnoty giną w tłumie "niedzielnych chrześcijan" i niewierzących. Ale widzę w nas ogromną siłę. Bo, z całym szacunkiem dla mieszkańców małych miejscowości, dużo łatwiej jest uczestniczyć w życiu wspólnoty parafialnej, gdy wszyscy, z jakimiś wyjątkami, zgodnie idą do Kościoła i Go budują. My, mieszkańcy miast, nieustannie idziemy pod prąd, w każdym aspekcie naszego życia.
Nie mówię, że ktoś jest tu lepszy/gorszy. Lubię być na wiejskich Mszach gdy mam okazję, bo to przeżywanie wiary jest naprawdę piękne.
Tylko czuję, że to uogólnianie jest bardzo niesprawiedliwe.
Np. do adoracji Jezusa. A cóż widzimy w kościele? Większość ludzi przychodzi raz w tygodniu na 45min i tuż po ostatnim błogosławieństwie się zwijają...Ja pragnąłbym, aby księża właśnie na to zwracali uwagę, bo cóż z tego, że "załatwimy" dobrego mówcę, skoro Duch Święty w takiej duszy nie zadziała? Każdy na swój sposób ewangelizuję drugą osobę, ale to Bóg prowadzi, dosłownie On sam. Jednak te wszystkie przemyślenie wymagają pokory, a skoro mówimy o kapłanach, to ja zwrócę uwagę właśnie na to co jest ewangelii. Jedni sieją inni podlewają, a jeszcze inni zbierają owocę. Pokora
Co gorsze odsluchalem kiedyś kazania jednego z polskich biskupów ordynariuszy, podczas święta Wniebowstąpienia NMP, o zgrozo, było to sciągnięte z artykułu jakiegoś księdza.
Wniosek: niski poziom kazań, polityka w kazaniach bierze sie stąd, że zanika brak modlitwy u biskupów, kapłanów, widać nieznajomosć Pana Boga.
Cała reszta to słowa, które mogą być ale nie muszą, takie wypełniacze ciszy, czasu.
By wypełnić czas ksiądz często jest skazany na słowotok na wstępie mszy, modlitwie wiernych, podczas kazania, na końcu.
Jak kapłana poniesie to i ględzenia jest dwa razy więcej niż modlitwy.
No taki jest obecnie układ mszy i jesteśmy skazani na słuchanie. Porównując wypowiedzi i żarty kapłana z umiejętnościami spikera w radiu, spiker wygrywa.
Wolałbym brać udział w tej 15 min modlitwie, ale jakoś tak dziwnie iść do kościoła pól godziny by spędzić tam kwadrans.
Ględzenie na mszy jest i nie zanosi się by znikło zastąpione większa ilością modlitwy.
A oni przede wszystkim nagminnie czytają kazania. To widać, a przede wszystkim słychać. Często w dodatku czytają tekst napisany nie przez siebie, z jakiejś postylli czy skąd. To też słychać! Nawet jeśli ksiądz umie porządnie czytać głośno, upewni się, jak się co czyta, robi przerwy na znakach przestankowych, a nie na końcach linijek (a słyszałem tak czytane kazanie) i z Falaise nie robi Falasie (też słyszałem na własne uszy), czytane głosem spokojnym i zrównoważonym kazanie o potrzebie entuzjazmu nikogo nie porwie.
Co więcej, gotowy wzór kazania to jest kazanie dla wszystkich. Czyli z definicji niedopasowany do konkretnego audytorium i do konkretnego czasu. Może by tak czasem wyjaśnić, jakie jest naprawdę stanowisko Kościoła w sprawie, w której media dorabiają Kościołowi gębę, co np. Kościół głosi w kwestii np. in vitro i dlaczego, co naprawdę powiedział ostatnio papież i dlaczego to nie jest to samo co o tym powiedzieli w TVN?
Za twórcę mówi jego dzieło, za kaznodzieję jego kazanie. Ja nie wiem, jaki jest przez resztę tygodnia, miesiąca, roku ksiądz głoszący kazanie na porannej mszy w XII niedzielę zwykłą w Grudziądzu, Złotoryi czy gdzie mnie akurat ten poranek zastanie. Słyszę, co i jak on mówi. I albo mnie to, excusez le mot, ubogaci, albo nie.
Wystarczy posłuchać kazań Zielonoświątkowców. Generalnie aż "chce się ich słuchać". Odwołują się do Ewangelii i do Ewangelii w życiu. Mówią też o tym co dobre i nazywają zło złem. Wszyscy mają podobny "sposób mówienia"- i myślę, że tego sposobu można by też uczyć w katolickim seminarium.
Mnie razi to, że większość księży mówi tak... bez życia, patrząc w sufit, a nie do ludzi, mówią tak jakby żyli w świecie, gdzie Bóg umarł i nie zmartwychwstał.
Potrzebują naszej modlitwy.
Z Panią Wałejko mam dwa problemy - pierwszy, że to Więź (Co może być dobrego z Więzi?) Zaznaczam, że przez kilkadziesiąt lat byłem prenumeratorem Więzi, Znaku I Tygodnika Powszechnego, ale od 15 - 20 lat tych periodyków nie czytuję. Owszem zaglądam do nich sporadycznie, po to tylko, by utwierdzić się w przekonaniu, że to strata czasu.
Drugi problem jest taki, że Pani Wałejko ma 100 % racji. To skandal, że na kazaniach i w Kościele katolickim w kraju nie głosi się Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie, tylko najczęściej jakieś pobożnościowe dyrdymały. Duszpasterze emigracyjni już o tym wiedzą - o ile Kościoły w kraju są JESZCZE pełne, to na emigracji praktykuje ok. 2 % polskich katolików. A katolik z tradycji, po przekroczeniu granicy staje się prawie automatycznie poganinem, który nieraz żyje gorzej niż poganin! I jest to wina krajowego duszpasterstwa, które nie jest nakierowane na indywidualną relację z Jezusem, o której mówił Benedykt XVI, i indywidualne nawrócenie, tylko na utrzymanie duszpasterskiego status quo - czyli utrzymanie frekwencji. Mamy obecny lud Boży w Kościele, który jest w nim tylko fizycznie, "bo tak trzeba, bo tak ojciec i matka uczyli, bo tak wszyscy robią". A gdy nie robią - to nie ma ludu Bożego w Kościele. Tacka jest jeszcze pełna, ale za moment nic jej nie uratuje, gdyby to o tackę chodziło, a nie o zbawienie ludzi. Więc całkowita zgoda - przepowiadanie musi ulec zasadniczej zmianie, a nie tylko wyrzuceniu z Kościoła "Ojca, który rozgniewany rózgami siecze". Jednocześnie jednak Pani Wałejko nie ma racji - bo tych nawróceń wywołanych kazaniami niedzielnym i nie spodziewam się zbyt wiele. Rewolucja, która jest konieczna w Kościele - rzeczywisty powrót do Ewangelii Jezusa, mogłaby się Pani Redaktor jednak nie spodobać. Bo nie o kazania chodzi, a o budowanie autentycznych wspólnot, w których ludzie będą wzrastali w Bogu. Nie o churching chodzi, a o przemianę moją i mojej parafii. Ocenianie błędów w kazaniu z tej perspektywy - prowadzi donikąd. Bo nawet, jeśli nie będzie błędów na kazaniach - ludzie nie będą mieli gdzie wzrastać w Bogu.
Z tej perspektywy apoteoza homiletyki ks. Węgrzyniaka jest zupełnie chybiona, bo jest nie na temat! Ks. Węgrzyniak w ogóle nie polemizuje z Panią Wałejko! On broni jakości kazań i rozwoju technicznych możliwości korzystania z wielu różnych. Przecież nie o to chodzi, że z każdego kazania, nawet najgorszego można coś wyciągnąć, czy, że nie każdy jest wybitnym kaznodzieją, ale daje świadectwo swoim życiem! Jeśli nie głosimy Ewangelii Jezusa, to głosimy jakąś swoją naukę, a w tej sytuacji - po co w ogóle chodzić do takiego Kościoła, który nie jest Chrystusowy? Jak dla mnie, księża mogą mówić fatalnie, mogą dukać i jąkać się, ale o tym, że nasze zbawienie jest wyłącznie w Jezusie Chrystusie. A NIE JAKIEŚ POBOŻNE DYRDYMAŁY O NICZYM. Ksiądz nie ma prawa głosić niczego, co nie prowadzi ludzi do nawrócenia - przemiany życia. Tu nie ma miejsca na umoralniające pobożnościowe dyrdymały, czy ewidentne błędy teologiczne, odwracające wiernych od Boga. Tyle, że Pani Wałejko też taki błąd popełnia, gdyż ja bałbym się takich kazań który wyłącznie "spoufalałyby nas z Bożym miłosierdziem". Biada człowiekowi, który nie przygotowany staje przed Majestatem Bożym!
Rzecz w tym, że samo głoszenie Ewangelii o Bogu Miłosiernym i wezwania do nawrócenia nie wystarczy, jeśli ludzie nie poczują się członkami wspólnoty, która będzie prowadziła ich do duchowego wzrostu w Jezusie. Z tego punktu widzenia - ks. Węgrzyniak nie zrozumiał w ogóle problemu.
Problem jest taki, że nie chodzi o poprawę jakości homiletyki, tylko o jej całkowitą przemianę. Do tego ta przemiana "jakościowa" będzie bezwartościowa, jeśli nie będzie za nią stała budowa autentycznych wspólnot wzrostu życia duchowego. Tacy ludzie, po opuszczeniu znanego siebie środowiska, wspólnoty, nie zatracą się, nie zginą, tylko zbudują wspólnotę życia, w nowym miejscu - i rozprzestrzenią Ewangelię o Jezusie dalej.
Owszem, przed Kościołem w kraju stoi karkołomne zdanie, ale zupełnie inne niż to zostało opisane w obydwu artykułach. I to jest być albo nie być Kościoła!
Nie spotkałem człowieka, który odszedł by od Kościoła raczej spotykam grzeszników którzy przestali chodzić do Kościoła bo spowiadanie się w kółko z tych samych grzechów plus z nowych doprowadza ich do przekonania, że nie ma dla nich w Kościele miejsca.
Są zwyczajnie zgroszeni sami sobą. A przecież miłosierdzie Boga jest Jego największym przymiotem.
Potem już szukają argumentów czasem na siłę które choć trochę ich uspokoją - że Kościół to źródło zła a im się udało w porę uciec.