Nie wiemy ilu ich jest. Zapewne każdego dnia więcej. Z sytej Europy, męczeńskiej Azji, żyjącej w biedzie Afryki czy pełnych kontrastu Ameryk. Kiedyś - miejmy nadzieję - i my do ich grona dołączymy.
Józef Wolny /Foto Gość
To nie ja oswajałam śmierć. To osoby umierające mnie z nią oswajały.
Umiera tata
– Rok przed śmiercią mojego taty zmarła ciocia – opowiada siostra. – Miała – jak to się mówi – szczęśliwą śmierć. Po kilku miesiącach termin „szczęśliwa śmierć” wybuchnął w rozmowie z tatą. Czułam kotłujące się w nim emocje. Nie umiał połączyć pojęć „śmierć” i „szczęście”. Zaczęła się dyskusja, w której wyjaśniłam, że mam na myśli okoliczności śmierci. Taty reakcja wyczuliła mnie, by nie mówić zbyt łatwych ogólników o śmierci. Mówienie wydaje się proste, dopóki nie dotyczy mnie osobiście. Tata bardzo cierpiał, ale nie buntował się. Był niewidomy, stracił nogę, chorował na cukrzycę. Zrozumiałam, co dla niego znaczy: „nie mów: szczęśliwa śmierć”. Ona jest zła i straszna. W śmierci nie ma nic dobrego i pięknego. Śmierć jest złem. Bóg jej nie uczynił. Jest konsekwencją grzechu. Trudno jest pogodzić się ze stratą najbliższej osoby, bo gdzieś głęboko mamy wpisany kod: jesteśmy stworzeni do nieśmiertelności. Na szczęście śmierć została „oswojona” przez Chrystusa. Brama śmierci ma na imię Jezus Chrystus. Dzięki Jego śmierci wszystko zostało prześwietlone – nie jest już mroczne, czarne i fatalistyczne.
– Ostatnie trzy lata życia mojego taty były jego wracaniem do bliskiej więzi z Bogiem. Powiedział mi, że jako mały chłopiec odprawił dziewięć pierwszych piątków miesiąca. Coś wtedy zrozumiałam. Ta praktyka, czasem ośmieszana, może się okazać kołem ratunkowym w chwili śmierci. Bóg wychodzi naprzeciw z nieprawdopodobną propozycją: „Temu, kto czci moje Serce , obiecuję łaskę dobrej śmierci”. Tata umierał i bardzo chciał rozmawiać. Czułam, że się boi. Pod wpływem jakiegoś przebłysku „z góry” powiedziałam: „Tato, powiedz, czy gdyby byłoby coś takiego, co możesz mi dać, a ja bym o to prosiła, to byś mi odmówił”. Obruszył się. Łykając łzy, tłumaczyłam: „Zobacz. Jeżeli Bóg jest naszym dobrym Ojcem, to myślisz, że gdy Go o coś prosimy, odmówi nam? Czułam, że tak naprawdę tata boi się umierania, które będzie trwało długo, i nie wytrzyma tego cierpienia. Dodałam: „Powiedz Panu Bogu o tym, że się boisz, tak szczerze jak dziecko”. Nauczyłam go wtedy Koronki do Bożego Miłosierdzia. Przemknęła mi jeszcze myśl, że „jeśli tata umrze w dzień Maryi, będzie mi lżej, będę o niego spokojna”.
Odpowiedź Boga była dla całej rodziny wzruszająca. Wrażenie precyzji, jakby na ten dzień Pan Bóg rzucił wszystko i zajął się tylko moim ojcem. To była sobota 27 listopada – dzień Matki Bożej Cudownego Medalika. Tata umarł w ramionach mojego brata, gdy ten ubierał go, odbierając ze szpitala. Kilka godzin wcześniej ojciec wyspowiadał się i przyjął Komunię świętą. Zrozumiałam wtedy, że śmierć jest darmo otrzymywanym darem, o który należy się modlić. Nie ma złudzeń. Od tematu śmierci nie uciekniemy – kończy mniszka. – Choćbyśmy nie wiem jak próbowali uciekać i tak nas dopadnie. Chodzi tylko o to, by nie przeoczyć i nie zakłamać tej najważniejszej chwili w życiu.
Jak się umiera za klauzurą?
Siostry, które czuwają przy konającej współsiostrze, zwołują do niej specjalnym dzwonkiem (na zdjęciu) całą wspólnotę, by razem odśpiewać „Salve Regina” (Witaj, Królowo). O towarzyszącym śmierci braci i sióstr św. Dominika śpiewie „Salve Regina” pisał już kronikarz Jan Długosz.
Jedna z legend opowiada, że w XIII wieku, w czasie najazdu tatarskiego, hordy ze Wschodu dotarły do Sandomierza, paląc i niszcząc wszystko po drodze. Konwent dominikanów modlił się w kościele. W czasie liturgii najmłodszy mnich śpiewał martyrologium – wspomnienie świętych na każdy dzień. Odczytywał właśnie imiona świętych, przypadających na dzień następny, gdy zdumiony zobaczył, że w księdze pojawiły się złote litery. „W Sandomierzu przeora Sadoka z 49 męczennikami” – zaśpiewał. Bracia zadrżeli. Podbiegli, ale litery zniknęły. Potraktowali to jako znak, ostrzeżenie. Zaczęli się spowiadać i przygotowywać na śmierć. Gdy następnego dnia wtargnęli Tatarzy, dominikanie pokornie szli na śmierć, śpiewając „Salve Regina”. Jeden z nich przerażony ukrył się w klasztorze. Miał wówczas proroczą wizję: ujrzał mnichów, którzy ze śpiewem na ustach wpadali w ramiona Maryi. Tchórzliwy zakonnik wyszedł z kryjówki i dołączył do swoich braci. Z pieśnią na ustach.
***
Wywołuję wilka z lasu
– Nie boisz się śmierci? – zaczepiam Tomasza Budzyńskiego, malarza, lidera Armii. – Ja się boję bardziej tego, że nie zdążę. Nie zdążę się nawrócić, uczepić miłosierdzia Bożego. – Co chwilkę śpiewasz o swej śmierci.
Mówisz, że chciałbyś umrzeć w stanie całkowitej świadomości. Czy to nie jest wywoływanie wilka z lasu? – Trzeba wywoływać wilka z lasu! Kto ma mówić o śmierci, jeśli nie chrześcijanie?
Trzeba żyć ze śmiercią na ramieniu każdego dnia. Współczesna kultura, która jest „kulturą śmierci”, w ogóle o niej nie mówi. Śmierć i cierpienie przychodzą nam z pomocą, bo człowiek może się w końcu opamiętać i nawrócić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Dowiedzieliśmy się o tym z prasy i głęboko to wstrząsnęło wszystkimi".
Ks. Capovilla jest od lat znany ze swojego zaangażowania politycznego.
„Przelewa się zbyt wiele niewinnej krwi, zbyt wiele istnień ludzkich zostało zniszczonych..."
„Nie byli menelami. Byli ukochanymi dziećmi Boga. I to jest wykrzyczane w moich książkach”.
Leon XIV w homilii podczas Mszy św. kończącej Jubileusz Młodych (dokumentacja)
Papież przestrzegł przed uleganiem pozornie atrakcyjnym, ale płytkim ideologiom.