Nie wiemy ilu ich jest. Zapewne każdego dnia więcej. Z sytej Europy, męczeńskiej Azji, żyjącej w biedzie Afryki czy pełnych kontrastu Ameryk. Kiedyś - miejmy nadzieję - i my do ich grona dołączymy.
Józef Wolny /Foto Gość To nie ja oswajałam śmierć. To osoby umierające mnie z nią oswajały. Stałam jak kołek w płocie
Pierwszy kontakt ze śmiercią? – To totalne zagubienie i zawstydzenie – opowiada dominikanka. – Przed wstąpieniem do zakonu pracowałam w szpitalu. Z ekipą lekarską weszliśmy do sali chorych. Na łóżku leżał człowiek z podłączonym monitorem. W naszej obecności kreska na monitorze przestała drgać. Zrobiła się prosta i długa. Umarł człowiek, a ja nic. Stałam jak kołek w płocie. Ja, chrześcijanka, nie zrobiłam nawet znaku krzyża. Nikt nie uczynił żadnego gestu. Poszliśmy dalej. Zero. Kompletna nijakość. To był mój czyściec. Ale też i pierwszy krok. Błogosławiona chwila. Musiałam zadać sobie pytanie, jak stanąć wobec śmierci. To nie ja oswajałam śmierć. To osoby umierające mnie z nią oswajały. Przez swe odchodzenie mówiły: „Nie bój się towarzyszyć. Bądź ze mną”. Gdy jakaś siostra umiera, to po prostu z nią się jest. Siedzi się przy niej, trzyma za rękę, rozmawia, modli się razem, śpiewa... Jest też pokropienie wodą święconą i palenie gromnicy. Duchowo jesteśmy jak naczynia połączone.
Doświadczałam tego wiele razy. Przed kilkoma tygodniami umierała nasza siostra, święta osoba. Ale i jej śmierć pokazała mi jedno: człowiek „spada z rumaka aktywizmu” i w umieraniu staje się bezradny jak dziecko. Kiedyś w umierającej siostrze zobaczyłam małą dziewczynkę mającą przeskoczyć kałużę, za którą stoi i wyciąga ręce stęskniony tata. A ona nad taflą wody waha się – boi się skoczyć. Trzeba stanąć przy niej, podać rękę i szepnąć: „Skacz! Nie bój się! Tata cię złapie!”. – Zastanowiło mnie, że zarówno ludzie żyjący z dala od Kościoła, jak i pobożne mniszki, gdy przychodzi godzina śmierci, mają takie same rozterki. Podeszłam kiedyś do ciężko chorej siostry i spytałam: „Czemu jesteś taka smutna?”. A ona powiedziała: „Bo czuję, że już blisko moja śmierć”. Zastanowiłam się i przyznałam – tak, to poważna sprawa. I zaczęłam tworzyć opowieść: „Siostro, nie będziemy się bać. Na rękach, jak skarb, zaniesiemy siostrę aż do samych drzwi. A tam już wyciąga po siostrę dobre ręce sam Bóg i Matka Boża, i siostry, i rodzina, i całe niebo świętych”. Śmierć to takie drzwi, przez które idziemy w nowe życie.
– Zobaczyłam, że ta mocno doświadczona życiem kobieta potrzebowała tej opowieści! Powiedziała mi to, co kiedyś wcześniej chory tata: „Mów mi o Bogu i o mnie”. Człowiek potrzebuje w tym momencie zwiastuna słowa Bożego. Skoro Jezus Chrystus, umierając, wołał bezradnie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił”, to nie dziwmy się, że i nam ta próba nie jest oszczędzona. Pomyślałam sobie: daj Boże, by i w godzinie mojej śmierci był ktoś, kto porozmawia ze mną szczerze, bez złudzeń, owijania w bawełnę i zmiany tematu… – Znajomy zakonnik – przerywam – opowiadał mi kiedyś, że podszedł do umierającego mnicha, poklepał go po ramieniu rzucił: „Trzymaj się”. A tamten jęknął: „Łatwo powiedzieć…”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.