„Zamiast narzekać, że nie chcą czytać, piszcie tak, żeby musieli”. Ba, ale kto temu sprosta?!
Obudził mnie esemes o trzeciej w nocy: Pamiętam o Tobie. Przyznano Ci kredyt… Znów zapomniałam wyciszyć komórkę, teraz długo nie umiem zasnąć. Pamięta też o mnie paczkomat i o najróżniejszych porach inni: przypomnienia i okazje, portale, sklepy, szkoły…
Ciekawe, czy my też potrafimy być tak skuteczni, natarczywi, precyzyjni w przekazywaniu informacji, że pamiętamy, czuwamy, jesteśmy? Czasem ma się wrażenie, że konsumpcja, nieszczęście, zło pchają się drzwiami, oknami, internetami, wykorzystują każdy sposób. Nam nawet współmałżonkowie czy dzieci potrafią wypomnieć, że jasny komunikat o miłości nie trafił, nie dociera… Czy sami zresztą czujemy się kochani, docenieni, w tym co trzeba wsparci?
Oczywiście nie o uczucia czy odczucia tu chodzi, ale znów o ten nieszczęsny język przekazu. W życiu doskonalimy się prawie we wszystkim – od pieczenia szarlotki do budowy silników odrzutowych, a w sferze języka zawsze ten sam zarzut: że nie w tych okolicznościach, nie ten kod, nie to i nie tak.
Urzekła mnie kiedyś prosta (?) rada jednego z pisarzy: „Zamiast narzekać, że nie chcą czytać, piszcie tak, żeby musieli”. Ba, ale kto temu sprosta?! Tym bardziej że nie o poczytne powieści chodzi, ale o samo sedno życia: że kochamy najbliższych, troszczymy się o dalszych, popieramy walczących o słuszną sprawę, wspieramy słabych i tych, co mają decydować o losach kraju… Po prostu: żyjemy, jak Bóg przykazał.
Właśnie: żyjemy. To oklepane „pokazywanie życiem” powinno być najskuteczniejsze. Tyle że człowiek to nie jest jakiś prosty komunikat, rzucisz okiem i bach! Wiesz już wszystko. Czy to nie charakterystyczne, że nawet w otoczeniu świętych ich wyjątkowość za życia nie była jakoś oczywista?! Zresztą, przyznajmy, gdyby ktoś, kogo znamy, dzisiaj, teraz wygłosił wobec nas te ze dwa–trzy cytaty ze świętych, które tak lubimy – czy pierwsi nie uznalibyśmy tego raczej za dziwaczne, zbyt napuszone niż inspirujące?
Czy więc mamy ciągle zastanawiać się nad tym, co ci ludzie w nas widzą właściwie? Dopytywać wciąż o komunikaty zwrotne? Ważyć każde słowo? Być tak precyzyjnie odtąd–dotąd, by w końcu nic nikomu nie powiedzieć, bo a nuż nie w porę i nie to co trzeba? Albo odwrotnie: jak taran, zawsze kawa na ławę, co w myśli, to i na języku? Wersety biblijne jak z rękawa i zawsze nasze na wierzchu, choćby to było tylko pokorne i znaczące westchnienie jako ostatnie słowo?
A gniew, a to wszystko, co nas naprawdę wyprowadza z równowagi – jaka jest tego rola? Nie uciszać na siłę, bo i tak w ten czy inny sposób wybuchnie – to już wiemy, weterani. Ale co robić z tą siłą, by jej nie zmarnować? A tak w ogóle to iść w tłumie (wspólnocie) czy jednak jakby obok, z jakimś dystansem do siebie i innych? Czy taka przerwa na myślenie dobrze nam robi, czy raczej komplikuje wszystko, osłabia relacje?
Jakiś rodzaj klucza jest tu zapewne w tym, jak różni jesteśmy. Może to dobrze, że jeden tak, drugi inaczej i nie ma co naginać siebie na siłę, a raczej wykorzystać to, co mamy najlepszego. Nie, napisałam „najlepszego” – ale tu wcale nie chodzi o najlepsze, a raczej o to, co najbardziej nam właściwe, charakterystyczne, najbardziej „moje”. Bo czasem przecież zmiana w nas samych od tego się zaczęła, że ktoś impulsywny nam coś bez ogródek wygarnął, a nie dlatego, żeśmy jakąś odpowiednią, wyważoną książkę przeczytali, co nie?
No nic. Szósta rano, najwyższy czas wstawać. Choć człowiek, jak to człowiek: najchętniej by się położył.
Aha, i ta komórka jeszcze. Głos przecież włączyć trzeba.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.