Odkrycie, że my, właśnie my tak doskonale pasujemy do Bożego planu, może więc okazać się równie zaskakujące, co kłopotliwe.
Trudno nie doszukiwać się w tym jakiejś prawidłowości: „nagnij – co jest harde”, „rozgrzej – serca twarde”, „prowadź – zabłąkane”, „obmyj – co nieświęte”, „oschłym – wlej zachętę”… Niezależnie od tego, w którym punkcie życiowej drogi jesteśmy, odnajdujemy w Bogu to, co najbardziej potrzebne, tak, jakby Jego łaska trafiała w sam środek tarczy. Aczkolwiek pokusa traktowania Go (a także wiary czy relacji z ludźmi Kościoła) jako kogoś/czegoś, co ma stanowić dopełnienie naszych braków, jest niekiedy silna, nie zaciemnia ona tej podstawowej prawdy o ludzkiej kondycji: to my potrzebujemy, a nasz Stwórca wie, kiedy i czego.
Zesłanie Ducha Świętego, celebrowanie tej uroczystości, pomóc może w jakimś trzeźwym spojrzeniu na świat, na ludzi wokół, na nas samych. Bo jest w tym wszystkim jakaś wewnętrzna prawidłowość, jest jakiś zamysł wpisany w nasze istnienie. I hardzi, i oschli, i twardzi, i zabłąkani – choć wydają się samowystarczalni, samostanowiący prawo, według którego chcą żyć, nie są tacy. Potrzebujemy Innego, Świętego, Mocnego. Wszyscy potrzebujemy, choćby nam się wydawało, że wielu z pierwszych stron internetowych portali błyszczy, wyrasta ponad przeciętność, ma odpowiednich partnerów, prezencję i wdzięk.
Gdybyśmy usłyszeli czy przeczytali gdzieś wyznanie, że ktoś może dać, daje komuś bezmierne szczęście, wydaje się, że uznalibyśmy to za tani tekst rodem z sentymentalnego romansu, ewentualnie z niebotycznie naiwnego serialu dla nastolatków. A jednak tak właśnie zwracamy się do Tego, w którym widzimy największą potęgę. Prosząc Ducha Świętego o „szczęście bez miary”, nie powtarzamy przecież tylko bezwiednie słów gdzieś przez kogoś napisanych, ale wyznajemy wiarę Kościoła, że On, Bóg, tego szczęścia dla nas chce i je nam dać zamierza.
Być może szukanie odpowiedzi na pytania typu: „Czy jesteś szczęśliwa?”, mamy już dawno za sobą, nie zastanawia nas to zbytnio lub chcemy po prostu przetrwać obecną próbę, dotrwać do wakacji czy choćby weekendu, zdać kolejny życiowy egzamin. Odkrycie, że my, właśnie my (hardzi, nieświęci, zabłąkani) tak doskonale pasujemy do Bożego planu (zbawienia, wiecznego szczęścia), może więc okazać się równie zaskakujące, co kłopotliwe. Bo jakoś wygodnie i cool być takim trochę niedopasowanym, egzystować w nimbie sprzeciwu. A tu taka niespodzianka: zdaniem naszego Stwórcy jesteśmy w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Ba, jakby co, jest gotów to i owo w nas dopełnić, wyprostować, a zna się na rzeczy (to znaczy: i na szczęściu, i na nas).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.