Nie oznacza kompromisu, lecz scalanie skrajnych wartości…
RÓWNOWAGA, PROPORCJA, HARMONIA są tak centralne, leżą u podstaw wszystkich myśli zapisanych w "Regule", że bez nich podejście św. Benedykta do człowieka i wspólnoty traci swoją istotę. Przemawiają one bezpośrednio do nas, ludzi współczesnych. Dążenie do samorealizacji staje się fetyszem w dzisiejszym społeczeństwie, a równocześnie utrudniamy sobie zadanie, zachwycając się perfekcjonizmem, wysokim stopniem specjalizacji, fachowości. Nasze uznanie budzą wybitne osiągnięcia w jakiejś szczególnej dziedzinie. Nakłaniamy dzieci we wczesnej młodości, aby dokonywały wyboru przedmiotów, w których będą się doskonalić. Bardzo cenimy tych, którzy swe życie poświęcili temu, by stać się prekursorami nowych dziedzin nauki. Z pewnością nie możemy obecnie naśladować Leonarda da Vinci, który w duchu Odrodzenia poświęcał uwagę w równej mierze sztuce i technice, dzięki wszechstronnemu wykształceniu. Po prostu dzisiaj jest zbyt wiele do zrobienia i nauczenia się. Możemy jednak zadać sobie pytanie, co tracimy (przez specjalizację) i próbować dowiedzieć się – nie popadając w przesadny romantyzm ani nie uciekając od rzeczywistości, na ile możliwa jest bardziej całościowa realizacja naszego człowieczeństwa, wykorzystując rozmaite nasze cechy dane nam przez Boga, uznając że wszystkie są wartościowe. Oczywiście darzymy szacunkiem wszystkie wybitne jednostki w spektrum społecznym: bohaterów piłki nożnej lub długodystansowców, wynalazców, ludzi nauki, świętych i duchowych guru. Lecz tym, co nas tutaj interesuje, jest wzajemna relacja pierwiastków składających się na naszą naturę: ciała, ducha i umysłu. Święty Benedykt uważał, że skoro ciało, umysł i duch stanowią razem całego człowieka, to codzienny układ życia w klasztorze powinien dzielić czas na modlitwę, naukę i pracę fizyczną. Wszystkie trzy dziedziny powinny być szanowane i wszystkie trzy w równej mierze mają się stać drogą prowadzącą do Boga.
Dni mnichów benedyktyńskich mają tworzyć rytmiczne następstwo tych trzech elementów: modlitwy, nauki, pracy. Każdego dnia cztery godziny poświęcone są modlitwie liturgicznej, cztery czytaniom duchownym i sześć pracy fizycznej. Ramy dnia stanowiło opus Dei, Liturgia Godzin. Chwała Boża była w centrum życia monastycznego. Ponieważ jednak również intelekt potrzebuje pokarmu, ma być karmiony nauką i badaniami, stąd przeznaczono czas na lectio divina – modlitewne czytanie Pisma Świętego i Ojców Kościoła. Ponieważ praca rąk zasługuje na swoje miejsce, wykonywano zajęcia domowe i związane z prowadzeniem gospodarstwa. Miała to być szkoła służby Pańskiej – zrównoważone życie oparte na uznaniu wagi każdej z tych dziedzin aktywności człowieka. Dobra organizacja życia monastycznego zapewniała odpowiednie warunki dla rozwoju każdego z tych elementów, a przez to dla lepszego funkcjonowania wspólnoty. Z codziennego życia wiadomo, że właściwe relacje pomiędzy poszczególnymi częściami służą dobru całego organizmu.
Zasada porządku i równowagi rządzi organizacją życia zakonnego. „Żeby wszystko odbywało się we właściwej porze” (RB 47,1); „wszyscy bracia zachowują swoje miejsca” (RB 2,19). Świętość nie może stać się usprawiedliwieniem dla bałaganu ani nabożeństwo nie może być ucieczką od pracy. Dobra organizacja instytucji, właściwe gospodarowanie jej własnością, wykorzystanie czasu, szacunek należny jej członkom – wszystko to ma swój głęboki sens, gdyż stanowi solidną podstawę, na której opiera się cała struktura. "Reguła "ma stworzyć korzystne środowisko, w którym może kwitnąć harmonijne życie.
Stałość, tak jak określa ją "Reguła", ma fundamentalne znaczenie. Nie chodzi tylko o to, aby nie uciekać z miejsca, w którym znaleźliśmy się. Ważne jest również, aby nie uciekać od siebie samego. Jest to coś więcej niż wpatrywanie się w swoje wnętrze, niż pobłażliwa dla samego siebie introspekcja. Chodzi o akceptację, akceptację całościową każdego człowieka, z uwzględnieniem ciała, ducha i umysłu, gdyż każdy składnik naszej osoby zasługuje na szacunek, każdy wymaga uwagi. Waga, jaką benedyktyni przywiązują do stałości, nie jest abstrakcyjnym idealizmem – jest to typowy realizm. Jest to uznanie związku pomiędzy światem zewnętrznym i wewnętrznym. Stałość związków z innymi ludźmi (we wspólnocie, w rodzinie, małżeństwie, interesach) zależy od stałości i właściwego uporządkowania rozmaitych dziedzin życia wewnętrznego i ich akceptacji, a nie negacji czy odrzucenia.
Wielu osobom świeckim aż nazbyt łatwo przychodzi ochota, aby życie dzielić na religijne i światowe, duchowe i cielesne. Są przekonani, że to pierwsze nawet jeśli zajmuje stosunkowo mało czasu, jest ważniejsze i powinno być oddzielone od reszty. Idea ta z pewnością oburzyłaby człowieka, który mówiąc o drodze do Boga używa prostych, fizycznych terminów. Nie ma tu żadnego wstępowania dusz ani wizji bezcielesnych bytów duchowych, które wbrew intencjom autorów wprawiają czytelników traktatów duchowych w zakłopotanie. Tymczasem zaraz na początku pełnego zapału Prologu św. Benedykt mówi o biegu, o gotowości serca i ciała, jak gdyby nogi i uczucia rzeczywiście zbliżały nas do Boga. Nie interesuje go jakiś pozbawiony ciała twór duchowy. Obecnie wiele wskazuje na to, że zapomnieliśmy o jego posłaniu, i lekceważenie ciała przyniosło poważne straty dla życia religijnego na Zachodzie. Dopiero w naszych czasach zaczynamy sobie na nowo uświadamiać, że nasze ciało jest świątynią, w której mieszka Bóg, świątynią, która domaga się szacunku i daje moc. Zaprzeczyć temu oznacza odciąć się od jednego z najpotężniejszych źródeł energii i siły na naszej drodze do Boga.
Obraz drabiny użyty przez św. Benedykta w rozdziale 7 jest starożytnym symbolem jedności i integracji. Tutaj łączy ona ziemię z niebem. Mając mocne oparcie na ziemi (którym jest wspólnota), umożliwia wstępowanie do Boga. Dwa boki tej drabiny to ciało i dusza. Są one zespolone; dzięki uznaniu ich ważności i współdziałaniu obydwu wstępowanie ku Bogu staje się możliwe. Jeżeli boki drabiny nie będą równoległe, jeśli zabraknie harmonii między nimi, ujrzymy absurdalnie powykrzywiane szczeble!
Wiele starożytnych społeczeństw doceniało jedność osoby ludzkiej, co wyrażali w naturalny i żywy sposób w swojej poezji i modlitwie. Wśród ludów celtyckich zamieszkujących Hebrydy znana była modlitwa rozpoczynająca się od słów: „Pobłogosław mnie całego”, bo prośba o błogosławieństwo duszy bez prośby o błogosławieństwo ciała nigdy by im przez myśl nie przeszła. Były one nierozerwalnie złączone:
Daj nam, o Boże, czego potrzebuje nasze ciało,
Daj nam, o Boże, czego potrzebuje nasza dusza.
Uznanie razem ciała i duszy w ten sposób oznacza, że ta modlitwa poranna jest zanoszona za całą osobę, łącznie z pracą rąk w sposób, który wydaje się być bardzo bliski mądrości benedyktyńskiej:
Błogosław mnie, Boże,
moją duszę i ciało.
Błogosław mnie, Boże,
moją wiarę i życie.
Błogosław mnie, Boże,
moje serce i moją mowę.
Błogosław, Boże,
pracę rąk moich.
*
Fragment książki „Szukanie Boga. Droga św. Benedykta”
Esther de Waal, córka anglikańskiego pastora, po studiach historycznych w Cambridge pracowała naukowo w Leicester University oraz w Newnham. Po wyjściu za mąż w 1960 r. uczyła w Cambridge i Nottingham. Od kiedy jej mąż został dziekanem, rozpoczęła pracę na Kolegium Teologicznym Lincolna. Po przeprowadzce do Canterbury łączyła obowiązki żony I matki czterech synów z intensywną pracą naukową. Od 1971 r. kierowała pracą studentów na Uniwersytecie Otwartym i uczyła historii w seminarium pastorów w Canterbury. W roku 1982 z grupą Amerykanów rozpoczęła „doświadczenie benedyktyńskie”.
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.