Czyli rzecz o niebezpieczeństwie mówienia.
Drugie niebezpieczeństwo mówienia to osądzanie innych. Kiedy dokładnie obserwujemy nasze rozmowy, to ich większa część dotyczy innych. Stale rozwodzimy się na temat innych. Ci inni są wszak tak interesujący. Stale dostarczają nowego materiału do rozmowy. Nawet gdy chcemy mówić pozytywnie o innych, to przecież przyłapujemy się na tym jak osądzamy, klasyfikujemy lub nawet porównujemy siebie z nimi. Często mówienie o drugich, jest mówieniem o samym sobie, choć nikt tego nie jest świadom. Mówi się o rzeczach, które by się chętnie miało na własność lub o rzeczach, które kogoś denerwują, albo wpędzają w niepewność i prowokują. Wszakże w mówieniu o drugich nie uświadamiam sobie właśnie tego, że mówię o sobie samym i o moich problemach. I przeważnie nie prowadzi to do poważniejszego poznania siebie, lecz przeciwnie, do obrony przed uczciwą samoobserwacją. Gdy mówimy o innym, pozbywamy się własnej rzeczywistości. Uważny obserwator bez trudu rozpozna, że stale zdradzamy się ze swoimi sprawami. Nasze wypowiedzi odkrywają przed słuchaczem, jak wyglądają nasze sprawy, o czym myślimy, czym się zajmujemy, z czym wewnętrznie nie uporaliśmy się. Nasza mowa zdradza innym nasze emocje i życzenia, nasze motywacje, nasze problemy i kompleksy.
Trzecim niebezpieczeństwem mówienia jest dla mnicha żądza sławy. Kto dużo mówi, przeważnie stawia siebie w centrum. Wciąż mówi o sobie, ustawia siebie w korzystnym świetle, aby uzyskać uznanie. Św. Jan Klimak mówi tak:
"Gadatliwość jest tronem próżnej żądzy sławy, na którym ona sama zasiada na sąd przeciw sobie i trąbi o sobie na cały świat".
Kto mówi chce być szanowany. Kto mówi, ten oczekuje, że go będą słuchać, że go będą traktować poważnie. A dość często oczekuje, że go inni zaakceptują, czy zgoła obdarzą podziwem. Nie zauważając tego, człowiek, tak manipuluje słowami, aby u ludzi wywołać nimi uznanie. Tak więc mówienie służy często zaspokojeniu żądzy sławy.
Czwartym niebezpieczeństwem mówienia jest zaniedbywanie wewnętrznego wzrastania. W toku mówienia zawsze wypada się z czujności wobec siebie. Apoftegmaty wyrażają to następująco:
- Abba Diadochos powiedział: „Jak stale otwarte drzwi łaźni bardzo szybko pozwalają ciepłu wypłynąć z wewnątrz łaźni na zewnątrz, tak samo ten, który wiele mówi – jeśli nawet to, co mówi jest dobre – pozwala ulotnić się wspomnieniu o sobie poprzez drzwi głosu”.
Przez „wspomnienie” (mneme) Diadochos rozumie „bycie w sobie”, związanie się z Bogiem, pamiętanie o Bogu. Mówiąc, wciąż „wypadam” z siebie i z mego centrum, pomijam moje osobiste ograniczenie, które sobie nałożyłem aby uzyskać ład w moich uczuciach i myślach. Tego doświadczył H. Nouwen, holenderski kapłan i psycholog podczas swego siedmiomiesięcznego pobytu w klasztorze trapistów. Pisze on:
"Milczenie. Całkowite milczenie jest dla mnie bardzo ważne. W ubiegłym tygodniu, kiedy podczas krótkiej podróży do New Haven wiele dyskutowałem i rozmawiałem, przeprowadziłem też wiele koniecznych rozmów telefonicznych oraz trochę rozmów z zakonnikami, milczenie zeszło na plan dalszy. Wskutek tego wzrosło uczucie wewnętrznego skażenia. Z początku nie wiedziałem, dlaczego miałem wrażenie, że jestem jakby brudny, zakurzony, nieczysty, ale wkrótce zaświtało mi w głowie, że główną przyczyną tego może być brak milczenia.
Staję się coraz bardziej świadom, że wraz ze słowami coś dziwnego wkracza w moje życie. Wprost wydaje mi się, że nie można jednocześnie mówić i nie grzeszyć. Nawet podczas najbardziej wzniosłej dyskusji wkrada się coś, co zdaje się zanieczyszczać atmosferę. W jakiś tajemniczy sposób mówienie sprawia, że jestem mniej otwarty, czujny, bardziej za to egocentryczny. Ostatniej niedzieli po dyskusji ze studentami w New Haven, nie tylko byłem zmęczony i napięty, ale miałem uczucie, jakbym dotknął czegoś, czego nie należało dotykać, jakbym zniekształcił coś, tylko mówiąc o tym, jakbym próbował schwycić kroplę rosy. Nie mogłem potem spać, byłem bardzo niespokojny. (...)
Święty Benedykt bardzo wyraźnie mówi o cnocie milczenia. Uważa, iż milczenie jest lepsze niż mówienie nawet o dobrych rzeczach. Jakby zakładał, że w praktyce nie można mówić o dobrych rzeczach, nie dotykając jednocześnie złych, tak jak nie można jeść mięsa bez zabijania".
Święty Benedykt chce nam zwrócić uwagę na to, że we wszystkich naszych rozmowach wkrada się domieszka zła. To przekonanie jednakże nie powinno nas wtrącać w strach przed winą. Bo wówczas nie moglibyśmy zgoła nic więcej mówić, aby nie popełnić grzechu. Ale św. Benedyktowi nie chodzi o bezgrzeszność, lecz o to, byśmy sobie nie robili złudzeń o sobie, abyśmy nie myśleli, że przy naszym dążeniu do ideału już prawie jesteśmy doskonali. Doświadczenie, że w każdym naszym słowie wciąż grzeszymy, nie powinno nas przytłaczać. Nie powinniśmy sobie na stałe wmawiać złego sumienia. Inaczej stalibyśmy się skrupulantami. Winniśmy raczej doświadczenie naszego dwuznacznego mówienia łączyć zawsze ze świadomością, że Bóg przyjmuje nas takich, jakimi jesteśmy. Dlatego św. Benedykt wzywa swoich mnichów, aby nigdy nie wątpili w miłosierdzie Boże (por. RB 4,74). Można tu mówić nawet o jakimś poczuciu „humoru”, gdy ciągle w mówieniu doznaje się swojej grzeszności. Ten swoisty humor ma swoją rację właśnie w świadomości niemocy człowieka, przyjętej i ukochanej przez Boga. Doznanie własnej słabości nie prowadzi do pełnego skrupułów strachu przed winą, ale do uczucia wewnętrznej wolności. Mój obraz idealny, który noszę głęboko w moim sercu i którego się tak kurczowo uczepiłem, ulega coraz bardziej zniszczeniu, nie potrzebuję go już więcej za sobą wlec, ale muszę spojrzeć na siebie na nowo, na takiego, jakim jestem. Uwalnia mnie to w stosunku do mnie samego. Nie muszę siebie identyfikować z moim idealnym obrazem, mogę być tym, kim jestem, bo takiego mnie właśnie ukochał Bóg. Doświadczenie tego, że jestem zagrożony w moim mówieniu, jest zarazem doświadczeniem tego, że jestem ukryty i zaakceptowany w miłości i przebaczeniu Boga.
*
Fragment książki „Potrzeba milczenia”
Anselm Grün OSB, urodzony 1945 r., benedyktyn z Opactwa Münsterschwarzach w Niemczech. Ukończył Instytut Monastyczny w S. Anselmo w Rzymie ze stopniem doktora. Znany rekolekcjonista, autor wielu publikacji z dziedziny życia wewnętrznego.
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).