Żeby być misjonarzem, nie trzeba nie wiadomo czego wymyślać. Wystarczy zastosować się do paru wskazówek.
Nadzwyczajny Miesiąc Misyjny... Zawsze wobec takich inicjatyw czułem się trochę bezradny. I przypuszczam, że nie jestem w tym osamotniony. No bo misje kojarzą się z wyjazdami do dalekich krain. Słusznie zresztą. Można więc o misjach posłuchać, misje wesprzeć, za misjonarzy się pomodlić. Ale co więcej? Przecież ci, którzy są zajęci wychowywaniem dzieci, raczej nigdzie nie wyjadą. Podobnie ci, którym na takie wyzwania zwyczajnie brakuje sił czy nawet umiejętności.
Można angażować się w misyjną działalność tu, gdzie żyjemy. Pod pewnymi względami jest to nawet trudniejsze, bo „nasi” niewierzący to najczęściej ludzie, którzy wiarę kiedyś z jakiegoś względu albo sami porzucili, albo zrobili to ich rodzice czy dziadkowie, więc wzrastali w atmosferze niechęci do wiary, kwestionowania chrześcijańskiego stylu życia. Poza tym sporo takich, co to niby wierzący, ale w praktyce... Takie „wierzę, ale”. Odrzucam, co mi niewygodne i czasem pozostaje tylko opłatek, choinka i karp na Boże Narodzenie, a jajko z zającem na Wielkanoc. Żeby się w działania ewangelizacyjne zaangażować, trzeba umiejętności, wiedzy, a często także – jak w szkole – odpowiedniego wykształcenia i misji kanonicznej. Co zwykłemu chrześcijaninowi pozostaje?
Wbrew pozorom bardzo dużo. Chcieliśmy – jako redaktorzy Wiara.pl – przypomnieć to, co wierzącym zaproponował sam Chrystus. W Kazaniu na górze. Mówił wtedy o tym, że nasze światło tak powinno świecić przed ludźmi, by widzieli nasze dobre czyny i chwalili niebieskiego Ojca. I wskazał, co konkretnie wierzący w Niego mogą zrobić. Czyli jacy mają być, żeby ich światło ludziom świeciło. Niestety, mam wrażenie, że często o tych wskazaniach Jezusa zapominamy albo traktujemy je jak nieosiągalny ideał, do którego może kiedyś, jak zdarzą się lepsze okoliczności, będziemy próbowali dorastać. Nawet w Kościele. Tymczasem Jezus nie mówił, że możemy tacy stać się „kiedyś”, ale że mamy tacy być tu i teraz. Inaczej podobni jesteśmy do zwietrzałej, do niczego już się nie nadającej soli.
Chrześcijanie nie mogą być tacy jak świat, nie mogą przyjmować jego norm, jego rozsądku, jego sposobu widzenia spraw. Muszą być lepsi. Smakując jak świat, lepszego smaku mu nie dodadzą. I niczego w nim na lepsze nie zmienią, a pozostanie im jedynie utyskiwanie, że świat podły, że nie rozumie.
Proponujemy więc naszym czytelnikom w tym miesiącu cykl codziennych, krótkich rozważań zamieszczanych w serwisie liturgicznym. Opartych oczywiście na kolejnych wskazaniach Jezusa w Kazaniu na górze. Nie, to nie jest (kolejne?) pobożne ględzenie. Jeśli chrześcijanie do ideałów Kazania na górze nie zamierzają dorastać, jeśli nic a nic ich ono nie zmienia, to nie będą dla świata żadnym światłem, żadną przemieniającą go solą. Przyszłość chrześcijaństwa leży nie w tym, na ile zdołamy je rozpropagować słowem, ale na ile będziemy w stanie pociągnąć do Jezusa ludzi naszym życiem.
Zapraszamy do lektury dwóch pierwszych tekstów. Trzeci link stanie się aktywny dopiero 3 października, czyli po północy. Potem pojawią się kolejne. Na liturgia.wiara.pl i w specjalnym okienku na Nadzwyczajny Miesiąc Misyjny na stronie głównej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.