Wielką osobowością był Ksiądz Prymas Wyszyński i błogosławioną dla polskiego Kościoła postacią.
Po powrocie do kraju z obozu koncentracyjnego i po roku pobytu na terenie Niemiec, dla mnie, jako katechety, pierwszy czas upływał na zorientowaniu się w sytuacji życia religijnego w kraju. Nietrudno było zauważyć, że pierwszą i najważniejszą osobą w Kościele był ks. kardynał Prymas August Hlond, znany nam z czasów jeszcze przedwojennych. Jak grom z jasnego nieba przyszła, w 1948 r., wiadomość o jego śmierci, spowodowanej operacją wyrostka robaczkowego. Równie niespodziewana była wiadomość, że następcą zmarłego został dotychczasowy młody biskup lubelski Stefan Wyszyński. Na Śląsku postać ta nie była szerzej znana i stąd zdziwienie. Bez zachwytu przyjęty był też fakt porozumienia zawartego z rządem PRL. Dopiero słynne "non possumus" i zaaresztowanie Księdza Prymasa rozwiało wszelkie wątpliwości, jakie tu i tam po głowach chodziły. Przez te wydarzenia urastał Arcybiskup gnieźnieński i warszawski do postaci narodowego, ale i religijnego bohatera. Tryumfalny powrót z internowania w Komańczy przyjęty był z radością.
Pierwszy raz, twarzą w twarz, spotkałem się z Księdzem Prymasem 13 maja 1960 r. Wezwał mnie telefonicznie, nie podając o co chodzi. Sądziłem, że może chodzić o sprawy Niższego Seminarium Duchownego, którego byłem wtedy rektorem. Zabrałem akta i pojechałem na ulicę Miodową. Tam kazano mi pójść do kaplicy: "Ksiądz Prymas poprosi księdza sam" - powiedziano. I rzeczywiście po chwili Ksiądz Prymas poprosił mnie do swojego gabinetu i zapytał: "A jak ks. Rektor myśli, w jakiej sprawie księdza tu wezwałem?". Odpowiedziałem, że na pewno chodzi o nasze seminariumm, znowu przez władze zagrożone, otwieram akta i przedstawiam sprawę. Ksiądz Prymas słucha, kiwa głową i czasem uśmiecha. Myślę: "Dobrze trafiłem". Gdy mi tchu zabrakło, Ksiądz Prymas niespodziewanie: "A ja w zupełnie innej sprawie" i podaje mi kartkę z powiadomieniem, że Ojciec Święty Jan XXIII postanowił mnie mianować biskupem, a ja mam na to wyrazić zgodę. Poczułem się jak uderzony obuchem w głowę. Zdziwiony, przeczytawszy, że mam iść jako biskup pomocniczy do Gorzowa, odważyłem się przypomnieć, że tam jest już dwóch biskupów z Katowic, jak przyjdzie trzeci, to się księża mogą zbuntować. Ksiądz Prymas na to: "A może Ojcu Świętemu zależy na tym, żeby przynajmniej między wami była zgoda i porozumienie?". Gdy i na następną moją wątpliwość zaraz odpowiedział, zamilkłem. Wtedy zapytał: "Czy milczenie mam uważać za wyrażenie zgody?". Nie zostało mi nic innego, jak odpowiedzieć: "Tak". Od tego czasu, po konsekracji, której mi udzielił Ksiądz Prymas w towarzystwie arcybiskupa Kominka i ks. biskupa Pluty w katedrze gorzowskiej, patrzyłem na Księdza Prymasa z podziwem i niekłamanym zachwytem. Wystąpienia na Soborze, uroczystości milenijne, Konferencja Episkopatu, rok 1972 i powstanie diecezji kołobrzesko-koszalińskiej, jego wizyta u mnie w Koszalinie, zatroskanie o nasz los, tak można by mnożyć fakty serdecznych i miłych spotkań, które pokazywały, jak wielką osobowością był Ksiądz Prymas Wyszyński i jak błogosławioną dla polskiego Kościoła postacią.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).