Trędowaci nazywają ją boginią. Uważają, że Bóg przez jej ręce sprawił, iż z niedotykalnych i odrzuconych stali się potrzebni i kochani. Siostra Stefania Gembalczyk przez ćwierć wieku niosła w Indiach pomoc chorym.
Nasza obecność przy wejściu do kolonii w Ramgarh budzi ogromne zdziwienie. Stan Jharkhand leży daleko od turystycznych szlaków i biali rzadko tu zaglądają. Mieszkańcy spoglądają na nas podejrzliwie, aż do momentu gdy towarzysząca nam hinduska zakonnica informuje: „One są z kraju siostry Stefanii”. Z obcych stajemy się przyjaciółmi. Imię polskiej misjonarki otwiera przed nami drzwi kolejnych domów.
Dzień dopiero budzi się do życia. Kobieta w barwnym sari myje przy pompie zęby, maluchy zmywają po śniadaniu metalowe talerze, a tuż obok w spływającej wodzie taplają się czarne świnie. Z kolonii jedno po drugim wybiegają uradowane dzieci. Jadą na bożonarodzeniowy piknik zorganizowany przez franciszkanki szpitalne, które opiekują się kolonią, gdzie przez 25 lat pracowała polska misjonarka z tego zgromadzenia.
Historia Jitu
Przed świątynią jednego z hinduskich bogów przysiadł uliczny sprzedawca lokalnych specjałów. Cały sklepik nosi przed sobą na ogromnej tacy. – Rupia znacznie straciła na wartości, a przyzwyczajenie, by rzucać najmniejsze monety, pozostało. Żyje nam się naprawdę trudno – mówi Jitu. Na trąd zachorował w wieku 6 lat. Najpierw stracił palce u rąk, następnie u stóp. Porusza się z wielkim trudem. Potrzebuje pomocy przy wykonywaniu najprostszych czynności. Jego żona jest w jeszcze gorszym stanie. – Nie narzekam na swój los, tylko czasem chciałbym móc kupić Arti coś lepszego do zjedzenia – mówi z miłością. Wspomina ich ślub i… długie do kolan włosy ukochanej. Poznała ich ze sobą siostra Stefania.
Historia Jitu pokazuje, jak trudny jest los trędowatych w tym kraju. Okaleczonego chłopca zabrał z rodzinnej wioski mężczyzna, który okazał się łowcą żebraków. Wysłał go do pracy na ulicę, by na niego zarabiał. Tam dostrzegł go jakiś zamożny Anglik. Obiecał lepsze życie i możliwość edukacji. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej tragiczna. Jitu stał się niewolnikiem zmuszanym do tkania bawełny. – Poranionymi stopami wprawiałem w ruch maszynę, a okaleczonymi dłońmi plotłem bawełniane nici. Pewnego dnia udało mi się uciec – wspomina Jitu. Po pewnym czasie trafił do Ramgarh. Najpierw pracował u sióstr jako odźwierny przy bramie i ogrodnik, a z czasem zamieszkał w kolonii. – Kiedy siostra Stefania do nas przyjechała, mieszkaliśmy w rozpadających się chatach z gliny. Dzięki niej mamy przyzwoite domki z cegły – mówi. Kolonia, w której obecnie mieszka kilkadziesiąt rodzin, lśni czystością, wyraźnie kontrastując z wszechobecnym brudem. Wchodzę do kolejnych domków i myślę sobie, że siostra Stefania może być dumna ze swych podopiecznych. Naczynia w kuchniach umyte do czysta, łóżka porządnie posłane, przedsionki pozamiatane. – Siostra Stefania uczyła nas dbania o porządek. Pamiętam, jak kiedyś chwyciła mnie za ucho i śmiejąc się, mówiła, że będzie tak robić dotąd, dopóki nie zrozumiemy, że czystość jest ważna dla naszego zdrowia – wspomina Jitu. I dodaje: – Gdy się postarzeliśmy i nie mogliśmy przy sobie nic zrobić, przychodziła i myła nas, mnie goliła, sprzątała w domu, jak trzeba było, poukładała rzeczy. Prała nasze ubrania. Ona dbała o nas jak matka.
Wybór Stefanii
Wyjazd do Indii, do pracy wśród trędowatych był świadomym wyborem s. Stefanii. Pracowała już jako dyplomowana pielęgniarka, gdy w jej ręce wpadła książka o ojcu Janie Beyzymie, polskim jezuicie posługującym wśród trędowatych na Madagaskarze. Postanowiła pójść w jego ślady. Gdy dowiedziała się, że jedna z niemieckich sióstr przygotowuje się do wyjazdu do takiej pracy, również poprosiła o wysłanie jej do służby wśród trędowatych. Misyjny krzyż otrzymała z rąk Jana Pawła II. Do Indii wyruszyła w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych 1989 r.
Początki nie były łatwe. – Przyjechała, nie znając hindi, a jej angielski kulał, jednak od początku nie miała najmniejszych problemów z komunikacją. Potrafiła przyciągać ludzi do siebie. Nigdy nie przeszła wobec potrzebującego bez zamienienia z nim kilku słów. Do sklepikarzy i aptekarzy zachodziła nie tylko na zakupy, ale by z nimi porozmawiać. Ilekroć nasze siostry idą teraz do miasta, wszyscy wypytują o siostrę Stefanię i każą ją pozdrawiać – mówi siostra Sanhita, która polską misjonarkę poznała na początku swej zakonnej drogi. Wspomina odwiedziny w przychodni, którą siostra Stefania zorganizowała w kolonii. Przyjmowanie trędowatych w przychodni mieszczącej się nieopodal domu zakonnego spowodowało, że inni chorzy zaczynali to miejsce omijać szerokim łukiem.
Od momentu wynalezienia antybiotyków trąd jest chorobą do pokonania. Mimo to, jak informuje Światowa Organizacja Zdrowia, co roku odnotowuje się ok. 200 tys. przypadków nowych zachorowań. Ponad połowa z nich dotyczy Indii, gdzie żyje 70 proc. wszystkich trędowatych. Gdyby nie działania chrześcijan, wielu z nich pozostałoby bez żadnej pomocy. W Indiach panuje przekonanie, że trąd jest rodzajem bożej kary za grzechy w poprzednim wcieleniu. Kara ta ma wymiar społeczny i religijny. Trąd wyklucza z życia w społeczeństwie i rodzinie, spychając chorych do gett, popularnie zwanych koloniami. Trędowaty to w tym społeczeństwie niedotykalny.
W ostatnią niedzielę stycznia obchodziliśmy Światowy Dzień Trędowatych. Na świecie są ich 3 mln.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).